Doroczne walne zgromadzenie Elektrimu nie poprawiło humoru inwestorom czekającym na powrót spółki na GPW. Nie zdołali przekonać pełnomocnika głównego właściciela – Zygmunta Solorza-Żaka – do wypłaty dywidendy, a usłyszeli, że firmie ponownie może grozić upadłość.
Na zgromadzeniu stawiło się 30 podmiotów, dysponujących około 84 proc. kapitału zakładowego. Gros papierów – blisko 66 mln sztuk – należało przy tym do Solorza-Żaka. Biznesmena nie było.
Może dlatego kolejny raz nie obeszło się bez gorącej wymiany zdań między prezesem Wojciechem Piskorzem a znanym inwestorem giełdowym Maciejem Niebrzydowskim (jego matka ma około 5 proc. akcji Elektrimu).
Padły pytania o kwotę uzyskaną za aktywa sprzedane przez Elektrim przez ostatnie dwa lata, plan na wypadek przegranej sporu z fiskusem, uzasadnienie decyzji o zakupie blisko 20 proc. udziałów w Metelem (w holdingu jest 100 proc. Polkomtelu, operatora sieci komórkowej Plus).
Już na początku stało się jasne, że mniejszościowych akcjonariuszy najbardziej interesować będzie podział zysku netto Elektrimu (wyniósł w 2012 r. 3 mld zł). Sprawdzano, czy znalazła się w dokumentach odpowiednia uchwała i padło pierwsze pytanie, dlaczego zysk ma zostać przeznaczony na zasilenie kapitału zapasowego firmy.