Jeśli spojrzymy zaledwie 5 lat wstecz, przypomnimy sobie, że ówczesny świat był zupełnie inny niż dziś. Pandemia straszyła nas tylko w filmach katastroficznych, Stany Zjednoczone stały na straży międzynarodowego porządku gospodarczego i politycznego, a Europa wydawała się bezpiecznym miejscem do życia, przynajmniej w kontekście braku konfliktów militarnych.
Dzisiejszy świat jest zupełnie inny. Doświadczyliśmy praktycznie globalnego lockdownu, załamania łańcuchów dostaw i zmiany zachowań konsumentów. Czy wynieśliśmy z tego jakąś cenną lekcję? W niektórych obszarach na pewno tak – pandemia wpłynęła na upowszechnienie pracy zdalnej czy spotkań on-line dużo szybciej i silniej, niż zastępy ekspertów IT i rzesze pracowników nienawidzących dojazdów do pracy czy latania samolotami na kilkugodzinne spotkania. Uświadomiła też wielu osobom, że można się czuć dobrze w swoim własnym towarzystwie, że socjalizacja nie jest czymś niezbędnym do życia.
Ale obawiam się, że jednocześnie pandemia mocno nas uśpiła, bo skoro sobie z nią poradziliśmy, to zaczęliśmy uważać, że nic nas nie zniszczy. A przecież duża część „cudu gospodarczego” powiązanego z pandemią wynikała z tego, że zapłacili za nią najsłabsi, w czysto fizycznym rozumieniu tego słowa. Skala pandemicznych wydatków publicznych prawdopodobnie doprowadziłaby nas do katastrofy fiskalnej, gdyby nie obniżenie transferów na rzecz osób starszych, tj. świadczeń emerytalnych i zdrowotnych z uwagi na drastyczny spadek liczby beneficjentów.
Drugi wskazany przeze mnie obszar zmian to abdykacja Stanów Zjednoczonych z roli globalnego strażnika wymiany międzynarodowej. Tu się obawiam, że nasza percepcja rzeczywistości bardzo mocno odstaje od realiów. Mamimy się, że obecne zmiany to jakiś czasowy przejaw kondycji psychicznej garstki osób, ale według mnie sytuacja jest diametralnie różna. Przez blisko 80 lat USA czerpały korzyści z ustanowienia powojennego ładu gospodarczego opartego na dolarze i wolnym handlu. I w momencie, kiedy zaczęły przegrywać w grze o nazwie „globalizacja” zupełnie racjonalne jest wycofanie się z niej. A najprostszą drogą do tego jest zwiększenie ryzyka politycznego i gospodarczego.
Zwiększanie ryzyka politycznego realizowane jest poprzez powstrzymanie się od łagodzenia napięć (że tak to delikatnie ujmę) na arenie międzynarodowej. Niepewność w Europie i na Bliskim Wschodzie powoduje, że prowadzenie globalnego handlu staje się coraz trudniejsze. A ryzyko gospodarcze wzmagane jest przez nieprzewidywalność co do poziomu ceł na dane towary danego dnia. Stany Zjednoczone, które przez dekady były inicjatorami i promotorami możliwie swobodnego obrotu gospodarczego (za pośrednictwem takich organizacji jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy, OECD, Światowa Organizacja Handlu), dziś robią wiele, aby nikt nie był w stanie obliczyć, po jakiej cenie będzie można sprzedawać towary, kiedy dotrą do miejsca przeznaczenia.