Nie piszemy już listów. Warto przynajmniej czytać niektóre

Jest wiele sposobów zwracania się do inwestorów z komunikatem zawierającym informację. Nadawca to zwykle emitent instrumentów finansowych. Jednak nie zawsze, bo bywają nimi także ci, którzy zarządzają naszymi pieniędzmi w sposób czysto finansowy, a nie poprzez działalność operacyjną.

Publikacja: 08.04.2024 06:00

Ludwik Sobolewski, były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społeczności

Ludwik Sobolewski, były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościowych, partner w Qualia AdVisory

Foto: materiały prasowe

Różne są formy komunikacji. Może to być wystąpienie na konferencji inwestorskiej czy aktywność w mediach społecznościowych. Wtedy nie można powiedzieć zbyt wiele, to znaczy na pewno nie tego, co mogłoby być uznane za informację poufną, a zatem nie zostało wcześniej przekazane na rynek w trybie informacji regulowanej, publicznej. Albo też czegoś, co byłoby niezgodne z tym, co wcześniej było już w tym trybie opublikowane. I tu dochodzimy do form „pisanych” komunikacji. Raporty okresowe, bieżące, publikacje tekstowe w mediach.

Formy pisane są zobowiązujące. Wiadomo, sytuacja konferencyjna sama przez się pozwala na pewną swobodę wypowiedzi, a w każdym razie tuszuje jej ewentualne braki, niedociągnięcia, lapsusy, bo wszyscy rozumieją, że zawiera w sobie pierwiastek spontaniczności i nieprzygotowania. Oczywiście w granicach tego, co nie jest jeszcze mimowolnym lub intencjonalnym ujawnieniem informacji poufnej. Rzecz jasna odpowiedzialność za słowo na rynku kapitałowym istnieje w każdych okolicznościach. Jednak jest to bardziej dobitne, gdy wyrażamy coś w formie utrwalonej, nadającej się do przeczytania (konferencje też są utrwalane, ale nawet wówczas korzystają z przywileju wybaczalnej, a nawet oczekiwanej naturalności). Wiadomo też, że verba volant, scripta manent. Od czasów starożytnych wszystko się zmieniło w dziedzinie publicznej komunikacji, jednakże ta maksyma pozostaje mniej więcej aktualna.

Czasem pewne rzeczy wracają, niesione potrzebą nostalgicznego powrotu do przeszłości albo kiedyś przeżywanej, albo wyobrażonej. Tak pomyślałem, czytając ostatni list szefa BlackRocka, Larry’ego Finka. W pewnych przypadkach rzecz wprawdzie nie wraca, lecz funkcjonuje poprzez swą odległą mutację. Tak jest właśnie z publicznymi listami finansistów.

Listy w tradycyjnej postaci, znanej i praktykowanej przez wieki, z rytuałem wyboru papieru, przyrządu do pisania, samego pisania (dziś nazywa się to tworzeniem treści), wkładaniem do koperty, adresowaniem, należą nieodwołalnie do przeszłości. Sztafaż ten niósł, jak mi się wydaje, jedno kluczowe przesłanie, kierowane do odbiorcy: to, co chcę ci powiedzieć, powstało dzięki mojemu wysiłkowi, staranności, skupieniu. Te wszystkie składniki były konieczne, by moje słowa odnalazły cię w czasie i przestrzeni. Dlatego też osoba otwierająca następnie kopertę czyniła to albo z zaciekawieniem, albo nawet z przyjemnym napięciem. Lub z niepokojem. Poczta elektroniczna unieważniła większość tych emocji, likwidując lub drastycznie redukując wysiłek, czas oraz przestrzeń.

Listy, te dawne, pisaliśmy do ludzi, z którymi łączyły nas relacje, nierzadko oparte na przyjaźni czy miłości. Słowa mogły też przekształcić zwyklejszą relację w coś znacznie głębszego. Listy elektroniczne, te z epoki internetu, piszemy do ludzi zarówno sobie znanych, jak i nieznanych. Zmieniło się nawet samo pojęcie „znajomości”. I bardzo często, o ile nie z reguły, dotyczą one jakiejś konkretnej sprawy, mają zainicjować jakieś działanie czy przedsięwzięcie.

List mówił zatem coś o człowieku, który go napisał. Dzisiejsze „listy” prezesów spółek notowanych na giełdzie warszawskiej, kierowane do akcjonariuszy, dotyczą jedynie przedsiębiorstwa i w tym sensie są bezosobowe. Nie odkrywają niczego wiarygodnego na temat osobowości i światopoglądu ich autorów. Tymczasem dla sukcesu i porażki biznesowej znaczenie może mieć to, jaki człowiek czy ludzie stoją u firmowego steru. Może mieć, bo w dużych korporacjach ważność takiego personalnego czynnika jest mocno ograniczona. To są maszyny, niemal same się zarządzające, gdzie piętno osobiste szefa nie istnieje, nie jest potrzebne, a nawet byłoby czynnikiem ryzyka.

Jednak jest też pokaźna grupa firm, w których czynnik ludzki na najwyższych piętrach zarządczych ma ogromny wpływ na funkcjonowanie przedsiębiorstwa.

Tymczasem razi sztampowość owych listów prezesów polskich spółek giełdowych, będących kopiami tego, co oświadczono w jakimś punkcie sprawozdania finansowego. Co prawda widzimy nieśmiałe oznaki ewolucji w dobrym kierunku, co zauważyła niedawno w tej gazecie Katarzyna Kucharczyk. Katarzyna w swym świetnym artykule opisała kilka listów do akcjonariuszy, ogłoszonych przy okazji publikacji sprawozdań za rok 2023. To jednak ciągle tylko pojedyncze zdania, świadczące, owszem, o tym, że zaczyna się podchodzić do komunikacji z większą swadą. I bardzo dobrze. Wszak można sobie wyobrazić rynek kapitałowy bez nowych spółek wchodzących do obrotu; można sobie też wyobrazić rynek kapitałowy bez opowiadanych na nim historii – byłby to jednak rynek tak nudny, jak polska piłka nożna. A rynek nudny mało kogo interesuje (tu jest inaczej niż z polską piłką nożną).

Oczywiście pojawia się zasadnicze pytanie, kiedy czyta się listy Warrena Buffetta czy Larry’ego Finka. Kto „tak naprawdę” je pisze? Czy są one świadectwem poglądów sygnujących je osób, czy też ludzi z ich otoczenia. A może są to dzieła copywriterów czy zewnętrznych zespołów pracujących nad komunikacyjnym produktem? I nie mamy też żadnej pewności co do tego, że te wielkie sławy finansów przynajmniej czytają owe listy i je aprobują. I tylko gdy coś zatweetuje Elon Musk, nie wdając się w żadne wywody epistolarne, to istnieje powszechne przeświadczenie, że powiedział to naprawdę Elon Musk.

Jakkolwiek by te niuanse wyglądały, coś nazwane listem wnosi atmosferę podniosłości i odświętności. Trochę takiej, jaka towarzyszyła listom wysyłanym w kopertach. Listy finansowych guru wprowadzają czytelnika w obszar problemów ważnych i dla inwestora, i dla obywatela, i dla człowieka po prostu.

Na tym zakończę uwerturę do omówienia tego, co napisał w liście do akcjonariuszy A.D. 2024 Larry Fink. Wszystkim zainteresowanym „dniem dzisiejszym” i przyszłością rynków finansowych polecam jego lekturę. A niektóre wątki jeszcze powrócą w tych felietonach, to rzecz pewna.

Felietony
Pracowita majówka polska
Felietony
Starożytne wskazówki dla współczesnych
Felietony
Ile odliczać?
Felietony
Zbieranie danych do ESRS-ów
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Felietony
Nowa epoka w prospektach?
Felietony
Altcoiny – między potencjałem a ryzykiem