Różne są formy komunikacji. Może to być wystąpienie na konferencji inwestorskiej czy aktywność w mediach społecznościowych. Wtedy nie można powiedzieć zbyt wiele, to znaczy na pewno nie tego, co mogłoby być uznane za informację poufną, a zatem nie zostało wcześniej przekazane na rynek w trybie informacji regulowanej, publicznej. Albo też czegoś, co byłoby niezgodne z tym, co wcześniej było już w tym trybie opublikowane. I tu dochodzimy do form „pisanych” komunikacji. Raporty okresowe, bieżące, publikacje tekstowe w mediach.
Formy pisane są zobowiązujące. Wiadomo, sytuacja konferencyjna sama przez się pozwala na pewną swobodę wypowiedzi, a w każdym razie tuszuje jej ewentualne braki, niedociągnięcia, lapsusy, bo wszyscy rozumieją, że zawiera w sobie pierwiastek spontaniczności i nieprzygotowania. Oczywiście w granicach tego, co nie jest jeszcze mimowolnym lub intencjonalnym ujawnieniem informacji poufnej. Rzecz jasna odpowiedzialność za słowo na rynku kapitałowym istnieje w każdych okolicznościach. Jednak jest to bardziej dobitne, gdy wyrażamy coś w formie utrwalonej, nadającej się do przeczytania (konferencje też są utrwalane, ale nawet wówczas korzystają z przywileju wybaczalnej, a nawet oczekiwanej naturalności). Wiadomo też, że verba volant, scripta manent. Od czasów starożytnych wszystko się zmieniło w dziedzinie publicznej komunikacji, jednakże ta maksyma pozostaje mniej więcej aktualna.
Czasem pewne rzeczy wracają, niesione potrzebą nostalgicznego powrotu do przeszłości albo kiedyś przeżywanej, albo wyobrażonej. Tak pomyślałem, czytając ostatni list szefa BlackRocka, Larry’ego Finka. W pewnych przypadkach rzecz wprawdzie nie wraca, lecz funkcjonuje poprzez swą odległą mutację. Tak jest właśnie z publicznymi listami finansistów.
Listy w tradycyjnej postaci, znanej i praktykowanej przez wieki, z rytuałem wyboru papieru, przyrządu do pisania, samego pisania (dziś nazywa się to tworzeniem treści), wkładaniem do koperty, adresowaniem, należą nieodwołalnie do przeszłości. Sztafaż ten niósł, jak mi się wydaje, jedno kluczowe przesłanie, kierowane do odbiorcy: to, co chcę ci powiedzieć, powstało dzięki mojemu wysiłkowi, staranności, skupieniu. Te wszystkie składniki były konieczne, by moje słowa odnalazły cię w czasie i przestrzeni. Dlatego też osoba otwierająca następnie kopertę czyniła to albo z zaciekawieniem, albo nawet z przyjemnym napięciem. Lub z niepokojem. Poczta elektroniczna unieważniła większość tych emocji, likwidując lub drastycznie redukując wysiłek, czas oraz przestrzeń.
Listy, te dawne, pisaliśmy do ludzi, z którymi łączyły nas relacje, nierzadko oparte na przyjaźni czy miłości. Słowa mogły też przekształcić zwyklejszą relację w coś znacznie głębszego. Listy elektroniczne, te z epoki internetu, piszemy do ludzi zarówno sobie znanych, jak i nieznanych. Zmieniło się nawet samo pojęcie „znajomości”. I bardzo często, o ile nie z reguły, dotyczą one jakiejś konkretnej sprawy, mają zainicjować jakieś działanie czy przedsięwzięcie.