Reflektory skierowane na rynek walutowy

Po zdecydowanie błędnej decyzji Rady Polityki Pieniężnej złoty zbierał cięgi do momentu, kiedy zarówno prezes PFR Paweł Borys, jak i wiceminister finansów Artur Soboń ruszyli naszej walucie na odsiecz. Paweł Borys, jak mówi wielu na rynku, prawa ręka premiera Morawieckiego w sprawach gospodarczych, skrytykował nawet (pośrednio) Adama Glapińskiego, prezesa NBP.

Publikacja: 18.09.2023 21:00

Piotr Kuczyński, analityk, DI Xelion

Piotr Kuczyński, analityk, DI Xelion

Foto: fot. mat. prasowe

Paweł Borys powiedział w wywiadzie dla agencji Bloomberg, że rząd ma narzędzia, aby umocnić walutę oraz że bank centralny powinien uwzględniać także sytuację złotego. To o złotym stało w skrajnej sprzeczności ze słowami Adama Glapińskiego, który podczas swojej konferencji prasowej lekceważył osłabienie naszej waluty i mówił, że NBP nie będzie interweniował (czym dodatkowo złotemu zaszkodził).

Interesujące były słowa Borysa o narzędziach, które posiada rząd, żeby zoptymalizować kurs złotego. Według Artura Sobonia, który też słownie interweniował, taki optymalny kurs euro to 4,40–4,60 PLN. Być może tak rzeczywiście jest najlepiej zarówno dla importerów, jak i eksporterów, ale co z kursem dolara, który się umacnia? A przecież w dolarach płacimy na przykład za ropę, której ceny szybko rosną (o tym poniżej).

Nawiasem mówiąc, te narzędzia rządu są dość ograniczone. Podobno mówi się o ograniczeniu płynności na rynku, co skutkować będzie dużym wzrostem rentowności obligacji. Według mnie tego rząd nie zrobi. Sprawdzonym narzędziem jest wymiana euro ze środków unijnych nie w NBP, a bezpośrednio na rynku walutowym. Tylko jest jedno zastrzeżenie: trzeba to euro mieć w portfelu, a skoro środków z KPO nie chcemy (sic!), a środki z polityki spójności są zagrożone, to takie interwencje będą bardzo ograniczone.

NBP może też sprzedawać waluty na rynku (mamy 167 mld euro w rezerwach), ale takie działanie podobne do „erdoganomiki” uprawianej w Turcji przez prezydenta Erdogana może przynieść więcej szkód niż pożytku. Zresztą trzeba pamiętać, że zarówno słowne, jak i realne interwencje mogą co najwyżej trend przyhamować, ale go nie zmienią. A złoty w okresie przedwyborczym, a być może i powyborczym, jeśli będzie się zanosiło na wcześniejsze wybory będzie bardzo podatny na osłabienie.

Teraz kilka zdań o cenach ropy i paliw. W tym przedwyborczym tempus mirabile dzieją się zgodne z tym określeniem cuda. Niedawno miałem interesująca rozmowę z dziennikarzem z Handelsblatt (oddział z Wiednia). Jednym z jego pytań było to, jak Polska robi, że cena ropy wzrosła na rynkach globalnych od lipca o ok. 35 proc., złoty stracił w tym okresie około 10 proc., a cena paliw na stacjach maleje. Dziennikarz pytał mnie, czy rząd uprawia „orbanomikę” i zamraża cenę na stacjach. Musiałem wyprowadzić go z błędu, mówiąc, że rząd nie musi tego robić, bo monopolistą kieruje zarząd, który potrafi w lot zgadnąć przedwyborcze potrzeby rządu.

Brzmi zabawnie, ale zabawne wcale nie jest, bo po wyborach zderzymy się najpewniej ze ścianą. Ale we wrześniu okaże się, że prezes Glapiński ma zdolności profetyczne, bo inflacja najpewniej rzeczywiście mocno spadnie – z 10,1 proc. w sierpniu do okolic 8,5 proc. we wrześniu. Spadki cen paliw i wsteczne obniżenie przez rząd cen energii elektrycznej o 12 proc. zapewnią ten duży spadek. Pomaga też wysoka baza z zeszłego roku (będziemy ją mieli do lutego 2024 r.).

Tak dobrze nie jest w innych krajach. W USA inflacja w czerwcu wynosiła 3 proc., w lipcu 3,2 proc., a w sierpniu 3,7 proc. Powodem jest przede wszystkim to, że tam inflacja spadała już od lipca 2022 r., więc baza jest coraz niższa. Poza tym tam cudów na stacjach paliw nie ma – rosnąca cena ropy (skutek działania OPEC+) znajduje odbicie w portfelach Amerykanów. Tekst piszę na kilka dni przed decyzją FOMC (20.09), ale w zasadzie pewne jest, że Fed tym razem stóp nie podniesie. Jerome Powell, szef Fedu, będzie miał bardzo jastrzębie wystąpienie i najpewniej po raz ostatni FOMC podniesie stopy 1 listopada.

Problem ma Europejski Bank Centralny. Recesja w Niemczech i słaba koniunktura w wielu krajach unijnych z dość niepokojącą inflacją (w Niemczech w sierpniu spadła z 6,2 na 6,1 proc., a we Francji wzrosła z 4,3 na 4,8 proc.) powoduje, że bank powinien stopy podnosić, ale ma potężne naciski polityczne (tak, EBC też nie jest od nich wolny), żeby ich już nie podnosić.

Dlatego też rynek przed posiedzeniem 14 września podzielił się – połowa analityków zakładała, że stopy wzrosną, a połowa, że się nie zmienią. My, w Xelionie, uważaliśmy, że stopy powinny wzrosnąć i rzeczywiście tak się stało – wzrosły o 25 pkt baz. (stopa referencyjna do 4,5 proc., a depozytowa do 4 proc.). Interesująca była reakcja rynku walutowego.

Zazwyczaj podwyżka stóp (szczególnie taka nie powszechnie oczekiwana) umacnia walutę, która panuje na obszarze, gdzie stopy wzrosły. Tym razem euro do dolara mocno straciło. Skąd taka, wydawałoby się dziwna, reakcja? Otóż rynek doskonale wie, że była to ostatnia podwyżka stóp w tym cyklu. Christine Lagarde, szefowa EBC, robiła wszystko, żeby nie powiedzieć, że to koniec cyklu podwyżek, ale rynek wie swoje. W USA podwyżka jeszcze będzie, dane makro zaś są tam nadal w odróżnieniu od strefy euro bardzo mocne.

Skoro tak to, jak się wydaje, umocnienie dolara do euro będzie trwało, co oczywiście będzie szkodziło złotemu. Jest jednak pewien pozytyw – jeśli Fed stóp 20.09 nie podniesie, to co prawda rynek będzie zakładał, że 1.11 to zrobi, ale będzie też zakładał, że będzie to ostatnia podwyżka. A skoro tak, to nawet w oczekiwaniu listopadowej podwyżki dolar może wolniej się umacniać, a rynki akcji rozpoczną swój rajd końca roku.

Felietony
30 lat z WIG20
Felietony
Co czeka rynek venture capital w Polsce?
Felietony
Dwie strony medalu
Felietony
Rozważając błędy młodości. I błędy w ogóle
Felietony
Trudne relacje
Felietony
Zmiana perspektyw polityki Fedu