Za sprawą dużej zmienności notowań szczególnie długo polscy inwestorzy wspominać będą luty. Na początku pierwszego tygodnia tego miesiąca zza oceanu przypłynęła do nas fala spadków z amerykańskich giełd, która doprowadziła do tąpnięcia warszawskich indeksów. Choć w kolejnych dniach w USA na chwilę zagościły wzrosty, dla polskiej giełdy bilans tamtego tygodnia był bardzo negatywny: WIG stracił 4,7 proc., co było najgorszym wynikiem od stycznia 2016 r., blisko 5-proc. przecena dotknęła również w ciągu tych pięciu sesji WIG20.
Jak często przy tego rodzaju gwałtowniejszych wahaniach pojawiły się opinie, że za dużą zmienność notowań rynków akcji, zwłaszcza jej część spadkową, odpowiadają automaty działające według określonych algorytmów. Czy to oznacza, że ludzki inwestor jest zawsze bez szans i wartość jego aktywów jest całkowicie niezależna od jego postrzegania sytuacji na rynku? Nie do końca. Na pewno okres perturbacji rynkowych lepiej zniesie inwestor wyposażony w zestaw odpowiednich cech. Część dotyczy jego charakteru, a część jego strategii inwestycyjnej i szerzej świadomości dostępności różnych instrumentów finansowych. Po pierwsze, taki inwestor powinien wykazywać się cierpliwością i umiejętnością chłodnej oceny sytuacji. Poddawanie się presji rynkowej, zwłaszcza w okresie gwałtownej przeceny, jak wszyscy wiemy, bywa złym doradcą. Po drugie, należy inwestować w produkty, które się rozumie. Tylko wtedy można odpowiednio skalkulować ryzyko i oszacować potencjalne zyski. To zasada stara jak świat, ale w praktyce nie przez wszystkich inwestorów przestrzegana. Po trzecie, komponując zdywersyfikowany portfel inwestycyjny, nie można się zamykać tylko na najpopularniejsze instrumenty.
Akcje czy obligacje, do których w lutym uciekali inwestorzy, szukając bezpiecznych aktywów, to niejedyne produkty mogące służyć do pomnażania majątku. W Polsce ciągle zbyt mało w kontekście okazji inwestycyjnych mówi się o aktywach typu private equity. Private equity kojarzy się z wysokim ryzykiem, nieosiągalnym dla polskich inwestorów progiem wejścia w inwestycję czy skomplikowaną, przynajmniej w stosunku do funduszy akcji, strategią inwestycyjną – gdy polskie fundusze akcji mają za swój benchmark WIG, fundusze PE zwykle przyjmują kilkunastoprocentowy średnioroczny wzrost aktywów, niezależnie od koniunktury giełdowej.
W każdym z tych zarzutów jest trochę prawdy. Jednak całościowo taki wizerunek PE jest daleki od stanu faktycznego. Podstawą funkcjonowania funduszy PE jest aktywne budowanie wartości aktywów. Nie jest możliwe realizowanie tej misji w krótkim okresie, a taka perspektywa dominuje w funduszach inwestujących w akcje publicznych spółek. Przeprowadzenie transformacji, wdrożenie lepszych standardów działania, skompletowanie odpowiedniej kadry kierowniczej w kupionej spółce – to zadania o długoterminowym horyzoncie. Z doświadczenia funduszy PE na całym świecie wynika, że taki proces zajmuje zwykle od pięciu do siedmiu lat, czasem jeszcze dłużej. Z długoterminowości działania funduszy PE, tzw. evergreenów, i ich silnego zaangażowania w rozwój spółek wynika ich zdolność do generowania ponadprzeciętnych zwrotów, przekraczających osiągnięcia funduszy rynku publicznego. Fundusze PE są w stanie przez okres nawet kilkunastu lat wypracowywać ponad 20-proc. średnioroczne stopy zwrotu. W połowie lutego „Wall Street Journal" podał, że inwestycje w fundusze private equity na rynku amerykańskim przyniosły inwestorom od 2001 do połowy 2017 r. ok. 280 proc. zysku, gdy w tym samym czasie notowania S&P 500 wzrosły o ok. 160 proc. Te cechy funduszy PE sprawiają, że za oceanem takie instrumenty są ważną, bo stanowiącą od 5 do 10 proc., częścią portfeli inwestycyjnych tamtejszych funduszy emerytalnych, czyli inwestorów długoterminowych.
Warto też zmierzyć się z zarzutem, że pieniądze inwestorów w funduszach PE są zamrożone na lata, bez możliwości wcześniejszego ich wycofania. W istocie jest tak, że inwestor posiadający certyfikaty inwestycyjne może je przedstawić do wykupu w terminach określonych przez dany fundusz, a ich wykup dokonuje się po ostatniej wycenie certyfikatów. W związku z długoterminowym charakterem strategii inwestycyjnej takich funduszy trzeba jednak wspomnieć o dodatkowym ograniczeniu w zbywalności certyfikatów: skala dopuszczalnych umorzeń zwykle ogranicza się do jakiegoś poziomu aktywów funduszu. Ma to na celu ochronę zarówno pozostających w funduszu inwestorów, jak i inwestycji w spółki z portfela funduszu.