Co roku światowa organizacja zrzeszająca instytucje nadzorujące rynki kapitałowe (IOSCO) organizuje konferencje podsumowujące najważniejsze wyzwania dotyczące rozwoju rynków. Ostatnia z nich odbyła się w ubiegłym tygodniu. Wcześniej zwykłem uczestniczyć w nich jako nadzorca, a teraz – po 11 latach przerwy – miałem możliwość udziału jako prelegent reprezentujący uczestników rynku. Pozwoliło mi to na poczynienie kilku ciekawych obserwacji szczególnie dotyczących dyskusji poświęconej rozwojowi fintechu.
Prelegenci reprezentujący nadzorców wskazywali na arogancję niektórych uczestników rynku, którym się wydaje, że potrafią chodzić po wodzie, bo nie mają wrażliwości nadzorczej dotyczącej ryzyka ani świadomości zagrożeń, z czym się w pełni zgadzam. Szczególnie uderzyło mnie takie stwierdzenie jednego z „fintechowych rewolucjonistów" przytoczone podczas dyskusji: „nasze algorytmy zarządzania aktywami oraz identyfikacji i spełniania oczekiwań klientów są tak doskonałe, że pozostawiły regulacje daleko w tyle". Nadzorcy wiedzą, że – niezależnie od technologii – ryzyka dotyczące nadużyć wobec klientów czy błędnych decyzji inwestycyjnych zawsze pozostaną, a technologie mogą je raczej zwiększać niż zmniejszać. Wiedzą też, że im więcej oddamy algorytmom, tym mniej będziemy rozumieć. Nie chodzi tylko o przyszły rozwój sztucznej inteligencji, ale o jak najbardziej teraźniejszy problem funkcjonowania algorytmów po odejściu z pracy ich twórców, kiedy może się okazać, że nikt w firmie nie wie, jak to działa.
Niestety, sami prelegenci także wykazywali się arogancją, dezawuując wiele nowych rozwiązań, bez właściwego uzasadnienia. Na przykład w kontekście kryptowalut eksponowali wyłącznie negatywny aspekt nadmiernej spekulacji, a nie wskazali na potencjalnie pozytywny aspekt kryptowalut jako nowego środka płatności. Widać było wyraźnie dużo rezerwy lub wręcz niechęć do nowych rozwiązań nawet osób z krajów, które powszechnie są uważane za liderów w dziedzinach nowych technologii.
Niezależnie od tych skrajnych poglądów na pewno należy wskazać, iż fintech niesie dla rynku kapitałowego wiele zagrożeń o skali zupełnie nieporównywalnej z wcześniejszymi zmianami technologicznymi, co wynika z rewolucyjnych zmian w odniesieniu do siły rażenia, wykrywania nadużyć, czy też egzekwowania regulacji i identyfikacji inwestorów. Przytoczone statystyki wskazywały, iż odsetek nadużyć przy emisjach Initial Coin Offering jest wielokrotnie wyższy niż przy pozyskiwaniu kapitału na rynku regulowanym. Daje się to logicznie uzasadnić – brak szczegółowych regulacji może powodować poczucie bezkarności, a na pewno ogranicza możliwości ukarania winnych czy też odzyskania pieniędzy. Dodatkowo utrudnienia w identyfikacji inwestorów bardzo poważnie ograniczają możliwości ścigania najważniejszych przestępstw rynku, tj. manipulacji i wykorzystania informacji poufnej.
Do tego dochodzi jeszcze element najistotniejszy, czyli siła rażenia. Czy np. Cambridge Analytica może wykorzystywać posiadaną przez siebie wiedzę do plasowania swojej własnej emisji ICO? A czy może pośredniczyć w sprzedaży innych kryptoaktywów? Bo takie właśnie usługi oferuje. Mamy tu do czynienia z absolutną rewolucją nie tylko w obszarze szerokości dotarcia (możliwość jednoczesnego zaatakowania milionów potencjalnych nabywców, wobec nieporównanie bardziej absorbującej i kosztownej konieczności kontaktu telefonicznego), ale także bardzo dokładnej selekcji potencjalnych klientów i właściwie dobranych metod perswazji. Kto będzie mógł się oprzeć idealnie dobranemu przekazowi, np. dotyczącemu inwestycji, która ma dokładnie spełnić marzenie naszego życia, jednocześnie rozwiewającemu nasze największe obawy i opierającemu się na wartościach, którym hołdujemy?