Pojawienie się sporu wewnątrz struktury właścicielskiej spółki kapitałowej zawsze stanowi nie lada kłopot dla osób odpowiedzialnych za prowadzenie jej bieżącej działalności. Pomijając bowiem fakt, iż wspomniane antagonizmy istotnie absorbują uwagę członków zarządu spółki (zmuszonych wówczas do lawirowania pomiędzy różnymi grupami interesów, starając się uzyskać poparcie każdej z nich co do podejmowanej aktywności biznesowej kierowanego podmiotu), to jeszcze nierzadko stawiają menedżerów przed koniecznością podjęcia trudnych decyzji wywierających względnie trwałe skutki w sferze praw korporacyjnych udziałowców spółki (częstokroć współwłaściciela dominującego). Jak należy zachowywać się w takich sytuacjach kryzysowych? Najważniejsze, by nie poddawać się presji żadnej ze stron zaangażowanej bezpośrednio w konflikt, a także kierować się wyłącznie interesem spółki oraz – choć ze strony prawnika może wydawać się to sugestią niestandardową – zdrowym rozsądkiem.
Praktyka rynku kapitałowego pokazuje, że inwestorzy często stają się świadkami – odgrywanego niemal powszechnie – sporu korporacyjnego pomiędzy zwaśnionymi grupami akcjonariuszy walczącymi najczęściej o kontrolę nad spółką. Media branżowe informują na bieżąco o głównych aktorach konfliktu, ich podstawowych celach, a także argumentach wykorzystywanych jako środki służące przejęciu albo utrzymaniu władzy. W licznych publikacjach przeczytać można chociażby o tym, jak to przedstawiciele określonego akcjonariusza przybyli na walne zgromadzenie z nieważnymi pełnomocnictwami i z tego powodu zarząd spółki ostatecznie nie dopuścił ich do udziału w obradach. W innych przypadkach okazywało się, że określone podmioty naruszyły obowiązki notyfikacyjne związane ze znacznymi pakietami akcji spółek publicznych (samodzielnie czy też poprzez utworzone porozumienie) i choć były obecne na zgromadzeniu, to jednak, na skutek decyzji menedżerów, nie mogły wykonywać w jego trakcie prawa głosu. Znane są również historie związane z przybyłymi na obrady organu właścicielskiego, nieznanymi dotychczas spółce, akcjonariuszami bez określonego w przepisach kodeksu spółek handlowych imiennego zaświadczenia o prawie udziału w walnym zgromadzeniu oraz niefigurującymi w wykazie sporządzonym przez Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych w Warszawie S.A., lecz legitymującymi się „zaświadczeniami" wydanymi przez odpowiedni dom maklerski, w których treści stwierdzono, iż byli posiadaczami akcji spółki w dniu tzw. record date oraz pozostają nimi również w dniu przedmiotowego walnego zgromadzenia. Osoby takie – jeśli zawierzyć plotkom – inspirowane przez grupę akcjonariuszy mniejszościowych pragnących zdestabilizować sytuację w spółce, na podstawie często emocjonalnych decyzji, nie były wpuszczane do sali obrad organu właścicielskiego, a następnie zaskarżały skutecznie wszystkie powzięte w jego trakcie uchwały (np. skutecznie paraliżując na długi okres radę nadzorczą znanej spółki publicznej).
Przywołane przykłady stanowią wyłącznie wąski wycinek stanów faktycznych, z którymi można spotkać się, obserwując najbardziej zacięte spory korporacyjne. W każdej z tych historii zidentyfikować można newralgiczny moment, w którym członkowie zarządu spółki zostają postawieni przed następującym dylematem – czy dopuścić określoną osobę do udziału w walnym zgromadzeniu lub wykonywania przez nią prawa głosu pomimo istniejących wątpliwości co do posiadanego przez nią uprawnienia? Warto mieć na uwadze, iż przywołany problem może dotyczyć zarówno współwłaścicieli spółki dysponujących minimalną liczbą akcji/głosów, jak i (nierzadko) akcjonariusza dominującego. Względnie komfortowa sytuacja ma miejsce wówczas, gdy okoliczności powodujące powstanie wspomnianych wątpliwości ujawniają się w znacznym odstępie czasu przed dniem obrad walnego zgromadzenia. Pozwala to dokładnie rozważyć wszystkie warianty możliwych działań oraz
– uwzględniając aspekty ewentualnej odpowiedzialności osobistej członków zarządu spółki – zdecydować się na przedsięwzięcie najbardziej odpowiednich kroków prawnych. Niemniej jednak swoistą specyfiką sporów korporacyjnych jest fakt, iż wspomniane informacje są wydobywane na jaw bezpośrednio przed otwarciem obrad organu właścicielskiego spółki lub nawet w ich trakcie. Wówczas czasu do namysłu pozostaje najczęściej zdecydowanie zbyt mało, a trzeba działać szybko. Szybko nie znaczy jednak pochopnie, bo jak pokazują doświadczenia, koszty błędów, choćby pozornie błahych, mogą być potężne...
Wydarzenia w czasie obrad walnych zgromadzeń, choć w trakcie zaognionych sporów korporacyjnych mogą przybrać postać bardzo burzliwą, stanowią w istocie dopiero preludium dla następującej po nich aktywności sądowej. Akcjonariusze czujący się skrzywdzeni decyzjami podjętymi przez spółkę starają się zazwyczaj doprowadzić do wstrzymania wykonania nieodpowiadających im uchwał, a ostatecznie wyeliminowania ich z obrotu prawnego. Długotrwałe procesy, poprzez np. zablokowanie istotnej emisji akcji, połączenia czy funkcjonowania organów menedżerskich, mogą de facto doprowadzić do skutecznego sparaliżowania działalności spółki (co i tak jest wariantem najbardziej optymistycznym) na bardzo długi czas. Jeżeli zaś decyzje podjęte we wspomnianych kluczowych sytuacjach przez zarząd spółki – często za radą rozważnych doradców – okażą się właściwe, zasygnalizowane zagrożenie spółki z pewnością się nie zmaterializuje.