Ich podstawowym zajęciem jest zarabianie pieniędzy, reszta ma dla nich wtórne znaczenie, więc zrozumiałe, że czasem nie przywiązują wagi do umiejętności publicznego występowania. Im mniej ktoś o niej wie, tym chętniej garnie się na scenę lub na mównicę, często ze szkodą dla opinii o nim.
Między słowami
Wcale nie chodzi o słowa. Gdyby tak było, menedżer zlecałby uznanemu autorowi napisanie mu wspaniałej mowy i sam zbierał za nią niezasłużone laury. Lecz przemawianie jest sztuką, której nie da się łatwo podrobić. Jedynie doświadczony mówca wie, jak pozyskać sympatię słuchaczy, zapanować nad ich wyobraźnią. Wyzwolić w nich dobre emocje, wywrzeć korzystne wrażenie. Dać się dzięki temu zapamiętać, zyskać pochlebną opinię, przysporzyć wartości firmie, którą reprezentuje. Same skrzydlate słowa nie wystarczą! Albowiem garnąc się do przemawiania bez przygotowania i potrzeby, więcej się traci, niż można zyskać. Na jaw wychodzą podstawowe braki: brak pomysłu, ubogie słownictwo, powtarzanie się, stękanie, nieumiejętność przyjęcia odpowiedniej postawy, kontrolowania głosu, gestykulacji.
Brytyjski polityk baron Chalfont (Alun Gwynne Jones) porównywał przemówienie do przygody miłosnej: rozpocząć jedno i drugie potrafi każdy głupiec, eleganckie zakończenie obu spraw wymaga niemałych zdolności. Znane powiedzenie głosi, że
dobre przemówienie jest jak spódniczka mini: krótkie, ale na tyle pojemne, by zmieścić wszystko, co ważne.
Winston Churchill, jeden z najświetniejszych mówców w dziejach, uważał, że przemówienie powinno mieć frapujący początek, efektowne zakończenie – i jak najmniej w środku.