Powodem znacznego przyspieszenia prac parlamentarnych nad kredytami walutowymi zmierzających do przyjęcia tzw. ustawy frankowej raczej nie jest realna intencja ostatecznego rozwiązania problemu kredytobiorców, ale polityczne zamknięcie wieloletniej przepychanki przed maratonem wyborczym 2019 i 2020.
Podstawowym problemem paradoksalnie nie jest pogarszająca się sytuacja kredytobiorców walutowych (od dłuższego czasu jest ona dość stabilna, a same kredyty spłacają się dobrze, a nawet są nadpłacane, co powoduje systematyczny spadek ich wartości i udziału w ogólnej puli aktywnych kredytów), a najbardziej pożądane z punktu widzenia obecnych władz zamknięcie tematu i pozbawienie przeciwników argumentu o niespełnionej obietnicy. To przede wszystkim cel prezydenta kojarzonego z obietnicami rozwiązania problemu tzw. kredytów frankowych.
Jednak projekt ustawy będzie raczej kolejnym paliwem awantury politycznej niż środkiem wygaszenia tematu. Nie zadowala on nikogo, co jest szczególnie problematyczne dla obozu rządzącego. Dodatkowo kwestia kredytów frankowych dla ogółu wyborców jest marginalna i nie są oni zwolennikami szczególnej pomocy państwa w tym zakresie.
Projekt ustawy podgrzewa temperaturę sporu z najbardziej aktywnymi kredytobiorcami – co przy słabym zainteresowaniu ogółu społeczeństwa buduje wrażenie kolejnego konfliktu, w który włączona jest władza. Okres przedwyborczy to najmniej korzystny czas forsowania rozwiązań, które nikomu nie przynoszą oczekiwanych efektów. Ustawa w obecnie rozważanym kształcie naraża Polskę na ewentualne spory z rządami krajów pochodzenia kapitału zaangażowanego w polskie banki oraz być może KE.
Problem kredytów walutowych pokazuje słabą organizację instytucjonalną i prawną polskiego państwa. Politycy zajmują się tworzeniem coraz bardziej skomplikowanych i pełnych luk projektów ustawy, a z drugiej strony instytucje państwowe (UOKiK czy Rzecznik Finansowy) oficjalnie podnoszą kwestię niezgodności z prawem wielu zapisów umów kredytowych, których likwidacja równałaby się z uznaniem umowy za niebyłą lub równałaby ją do umowy kredytowej w złotym. Te wątpliwości podzielane są również przez liczne wyroki sądowe. Jeśli zostało złamane prawo, to nie powinno być żadnych wątpliwości co do przywrócenia prawidłowego stanu rzeczy. Zatem dlaczego nie pozostawić tej kwestii sądom i ich niezawisłym orzeczeniom? Takie rozwiązanie ma bardzo wiele zalet. Nie można mu zarzucić, że preferuje się pewną grupę społeczną względem ogółu, orzeczenia sądów na gruncie prawa polskiego są zdecydowanie trudniejsze do skarżenia na forum UE, jest to rozwiązanie znacznie bardziej transparentne niż wprowadzanie dziurawej jak ser szwajcarski (nomen omen) ustawy. Oparcie się na postępowaniu sądowym ma również tę zaletę, że nie będzie miało demoralizującego wpływu na społeczeństwo, tzn. nie wykreuje przekonania, że jeśli tylko odpowiednio duża grupa ludzi będzie ofiarami swoich mniej lub bardziej ryzykownych i nie do końca przemyślanych decyzji, to zawsze z pomocą przyjdzie państwo i rozwiąże problem.