Podwyżki po części tłumaczyć można wyższymi kosztami w celu zapewnienia odpowiedniego reżimu sanitarnego. Biorąc jednak pod uwagę, że ceny większości usług w Polsce od lat systematycznie rosną i wciąż są niższe niż w większości krajów UE, także tych na podobnym poziomie rozwoju, można śmiało przyjąć, że podwyższone stawki za strzyżenie czy manikiur zagoszczą już na stałe. I to nawet uwzględniając względnie niskie bariery wejścia na rynek dla nowych usługodawców.
Czy to oznacza, że w postpandemicznej rzeczywistości powinniśmy się spodziewać wysokiej inflacji? Spróbuję krótko przyjrzeć się zjawisku, bo kształtowanie się cen w dużym stopniu wpłynie na notowania aktywów na rynkach finansowych. Zrobię to jednak nie tyle przez pryzmat Polski, ile globalnych trendów, bo te i tak wpłyną na inflację i wyceny instrumentów w naszym kraju.
To, czy w świetle pandemii i podjętego w jej następstwie silnego luzowania polityki pieniężnej i fiskalnej wygenerowany zostanie deflacyjny czy też inflacyjny impuls, nurtuje obecnie wielu ekonomistów i inwestorów, w szczególności z rynku długu. Gdyby opierać się na chwytliwych, ale mających niewiele wspólnego z rzeczywistością, hasłach o pracujących pełną parą drukarniach banków centralnych czy subsydiowaniu banków komercyjnych, odpowiedź byłaby prosta. Czeka nas wysoka inflacja, a być może wręcz hiperinflacja.
Jednak argumentów przemawiających za dokładnie odwrotnym, groźniejszym, zjawiskiem deflacji jest moim zdaniem w tej chwili więcej. I to nawet jeśli nadal długoterminowe perspektywy (wykraczające poza pierwszą połowę dekady) wskazują, że nie widać innej możliwości trwałego pozbycia się gigantycznej góry długów niż przez „solidarne" przerzucenie ich na wszystkich. A to czyni się przez utratę wartości pieniądza, czyli inflację.
Na wyższą dynamiką cen wskazywałyby dziś zakłócenia podaży i popytu wywołane pandemią w wielu segmentach usług (jak w przypadku fryzjerów) i dóbr przemysłowych (maseczki, sprzęt medyczny etc.), spodziewane odwrócenie procesu globalizacji (według Donalda Trumpa jest już martwa), wyższe koszty funkcjonowania firm w nowych reżimach sanitarnych, wysokie koszty przenoszenia ich bliżej finalnego odbiory (skrócenie łańcuchów dostaw), absurdalne rozdęcie transferów publicznych (np. zasiłki dla bezrobotnych w USA wyższe niż pensja) oraz w szerokim kontekście gigantyczna, w przypadku USA nieograniczona, skala ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej na całym świecie (QE również w krajach wschodzących, także NBP).