Przy okazji debiutu na GPW pierwszego na świecie funduszu typu ETF zabezpieczanego walutowo w relacji do złotego zapowiedzieliśmy jednocześnie utworzenie w kolejnym kroku ETF-u opartego o polski indeks WIGtech. Indeks ten obejmuje notowane na GPW spółki z branży technologicznej, gier, informatyki, telekomunikacji oraz nowych technologii. ETF replikujący taki indeks może być postrzegany przez inwestorów jako odpowiedź na ich prośby dotyczące ETF-u na indeks wolny od (tak nielubianych w ostatnich latach) spółek Skarbu Państwa (i banków). I w istocie, na ten moment w indeksie WIGtech nie znajduje się jakakolwiek spółka ze znaczącym udziałem Skarbu Państwa.
Wiedząc już, jaki indeks będzie naśladowany przez kolejny ETF, może warto zastanowić się zatem, który polski indeks akcji może być następny w kolejce do bycia punktem odniesienia dla kolejnego polskiego ETF-u? Na pierwszy rzut oka to zadanie wydaje się być dosyć trudne z uwagi na fakt, że GPW Benchmark publikuje ponad 30 indeksów akcji, a dopiero pięć z nich jest lub wkrótce będzie wykorzystywanych przez ETF-y (WIG20, WIG20lev, WIG20short, mWIG40 oraz WIGtech). Jednak tak naprawdę, jeżeli przeanalizujemy wszystkie dostępne indeksy, to dojdziemy do wniosku, że w tym momencie jedynie kilka z nich nadaje się do jakiegokolwiek wykorzystania jako benchmark dla funduszu ETF. Dlaczego?
Pierwszym zasadniczym warunkiem dla utworzenia funduszu inwestycyjnego jest konieczność zapewnienia przez taki fundusz odpowiedniej dywersyfikacji portfela. W przypadku funduszy naśladujących konkretny indeks, obowiązuje zasada 35/20 – udział największego emitenta nie może w żadnym momencie stanowić więcej niż 35 proc. aktywów funduszu, a każdego kolejnego nie więcej niż 20 proc. Oczywiście, przy takim warunku można sobie wyobrazić również fundusz posiadający tylko pięć składników lokat zainwestowanych w odpowiednich proporcjach, jednak z konkurencyjnego punktu widzenia takie rozwiązanie wydaje się mało prawdopodobne do wdrożenia. Bo po co inwestor miałby w ogóle kupować ETF oparty na takim indeksie, skoro wystarczyłoby, żeby samodzielnie kupił sobie akcje jedynie pięciu spółek i już miałby pożądaną ekspozycję (i to bez dodatkowych kosztów!)? Stąd powstanie ETF-u np. na indeks WIG.GAMES czy pozostałe tzw. indeksy makrosektorowe składające się z pięciu składników (dla których, co ciekawe, istnieją kontrakty futures) byłoby nieopłacalne dla każdej ze stron – zarówno dostawcy jak i inwestorów. W takim razie, warto więc zawęzić naszą analizę do indeksów zawierających co najmniej kilkanaście składników i będących odpowiednio zdywersyfikowanymi.
Biorąc to pod uwagę, możemy w tym momencie wyróżnić właściwie tylko osiem indeksów – WIG, WIG30, sWIG80, WIGdiv, WIG-ESG, CEEplus, WIG-Poland i WIG-Nieruchomości. Okazuje się jednak, że przy każdym z nich można postawić mniejszy bądź większy znak zapytania w kontekście tego, czy można lub (po prostu) opłaca się go zrobić.
Z pewnością spośród wymienionych indeksów najbardziej interesującym dla inwestorów indywidualnych jest sWIG80, tym bardziej, że nie istnieje żadna alternatywa inwestycji w postaci kontraktów futures na indeks. Tutaj pojawia się jednak problem z płynnością spółek tworzących ten indeks. Z jednej strony oznacza on potencjalne trudności w obsłudze dużych kreacji lub umorzeń na rynku pierwotnym (które mogłyby wywoływać znaczący wpływ na kształtowanie się indeksu w skali jednego bądź kilku dni) czy niższą jakość odwzorowania samego indeksu przez ETF, w szczególności w momentach korekt indeksu lub wspomnianych większych kreacji i umorzeń. Z drugiej strony ta niższa płynność miałaby swoje odzwierciedlenie również w warunkach proponowanych przez animatora funduszu na rynku giełdowym (większa szerokość spreadu, niższa wartość kwotowań czy ich nieciągłość). Tutaj pozostaje zatem kilka przeszkód do przeskoczenia.