Na 2018 r. wyznaczono w projekcie rozporządzenia 18 proc., z czego 0,5 proc. ma przypadać na biogazownie, a reszta na inne ekoelektrownie. Na 2017 obowiązek wynosi 16 proc., z czego 0,6 proc. dla biogazu. – Taki poziom trudno uznać za interwencję na rynku zielonych certyfikatów (dostają je producenci energii z OZE), który boryka się z dużą nadpodażą – zauważa ekspert związany z jedną z giełdowych spółek.
Nadwyżka, wynosząca dziś ok. 22,6 TWh, dołuje ceny zielonych certyfikatów i doprowadza do fali restrukturyzacji kredytów pod ekoelektrownie, głównie wiatraki. Duży ich portfel mają PKO BP, BOŚ czy Alior. Ale udzielały ich też DnB czy BGŻ BNP Paribas.
Dodatkowo, jednym ze skutków przegłosowanej przez Senat poselskiej ustawy o OZE będzie niemożność odbudowania ceny certyfikatów w czasie równie krótkim, w jakim nastąpił spadek. Dlatego notowany w Warszawie CEZ postulował w ramach konsultacji w Senacie (w Sejmie procedowano szybko, bez konsultacji) wyznaczenie zielonego obowiązku na 20 proc. w 2018 r. bez możliwości jego obniżenia. Związek Banków Polskich proponował ścieżkę rozpoczynającą się od 19,35 proc. w przyszłym roku, a od 2019 – zwiększanie obowiązku o 1 proc., poczynając od 17 proc.
– Jeśli mamy mówić o rozwiązaniu problemu nadpodaży, to powinniśmy wyznaczyć kilkuletnią ścieżkę z wyznaczonym obowiązkiem produkcji zielonej energii. Będziemy zatem wnioskować o utrzymanie w 2018 r. ustawowego obowiązku, tj. 19,35 proc., a w kolejnych latach wyznaczenie go na poziomie nie niższym niż odpowiednio 17,35 proc., 18,35 proc. i 19,35 proc. – wskazuje Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.
Widzi za to spójność rozporządzenia ministerialnego z poselską ustawą o OZE przegłosowaną przez Senat. W jej uzasadnieniu podano podobny poziom obowiązku OZE na 2018 r., zaś rozporządzenie ma datę 12 czerwca, czyli sprzed poselskiej „wrzutki".