Już w niedzielę kolejny egzamin na maklera papierów wartościowych. Chętnych do tego, by zdobyć licencję, znów nie brakuje. Jak wynika z informacji przekazanej przez Komisję Nadzoru Finansowego, na egzamin zgłosiło się 212 osób. Dla jednych szklanka jest do połowy pełna, dla innych do połowy pusta. Aby znaleźć wynik lepszy od tego, który obecnie obserwujemy, trzeba cofnąć się do marca 2015 r. Wtedy do egzaminu przystąpiło 229 osób. Pesymiści zauważą jednak, że ponad dziesięć lat temu na egzamin regularnie zgłaszało się około 300 chętnych, a w marcu 2010 r. było ich prawie 500. Na powtórkę tamtych osiągnięć się nie zanosi, bo i rynek maklerów mocno się zmienił na przestrzeni lat.
Technologia zrobiła swoje
W przypadku maklerów stwierdzenie „kiedyś było inaczej”, ma szczególny wydźwięk. Wiele lat temu osoby, które zdobywały licencje, miały stosunkowo łatwy start, bo i możliwości było dużo więcej. Pierwszym wyborem często były rozsiane po całej Polsce punkty obsługi klientów biur maklerskich. Te jednak w ostatnich latach zaczęły znikać z maklerskiej mapy i dzisiaj w zasadzie już tylko nieliczne podmioty, takie jak BM PKO BP oraz BM Pekao, utrzymują rozbudowaną sieć sprzedaży. Sale dogrywek, które przed laty kipiały emocjami, dzisiaj święcą pustkami, o ile faktycznie jeszcze są.
– Charakter zawodu maklera zmienia się na przestrzeni lat. Handel na parkiecie, kiedy to gestykulujący i przekrzykujący się maklerzy zawierali transakcje, na większości rynków dawno odszedł w niepamięć. Wraz z postępem technologicznym nastąpiła automatyzacja handlu. Inwestorzy mogą nabywać instrumenty finansowe za pomocą kilku kliknięć na platformach elektronicznych. Nie jest zatem konieczne osobiste składanie zleceń w punkcie obsługi klienta ani też telefonicznie – mówi Piotr Krasuski, menedżer inwestycyjny w Prosper Capital DM.
To właśnie postęp technologiczny w znacznej mierze przyczynił się do zmiany charakteru pracy maklerskiej. To co kiedyś bowiem robili maklerzy w punktach obsługi klientów, klienci robią dzisiaj sami.