Wzrost skali biznesu i zysków czy koncentracja na wypłatach wysokich dywidend? Z takim pytaniem mierzy się sporo spółek, także banki. W Polsce podejście do tego zagadnienia jest bardzo zróżnicowane. Sprawdźmy, która strategia była lepsza. Odpowiedź na to pytanie da stopa zwrotu z inwestycji w akcje poszczególnych banków uwzględniająca wypłacone dywidendy. Za punkt początkowy do porównań wzięliśmy koniec 2011 r., a końcowym jest teraźniejszość, co daje nieco ponad siedem lat szans na rozwój.
Zyski zwykle rosną w ślad za bilansem
Sytuacja początkowa analizowanych dziesięciu największych banków notowanych obecnie na GPW była bardzo zróżnicowana. PKO BP, największy wtedy i teraz gracz na polskim rynku, był kontrolowany przez państwo i od dwóch lat jego prezesem był Zbigniew Jagiełło. Pekao, ówczesny wicelider rynku kontrolowany przez UniCredit, miał konserwatywne podejście i wypłacał możliwie najwyższe dywidendy (podobnie jak Handlowy, którego głównym akcjonariuszem był i nadal jest amerykański Citi). Obecny Santander Bank Polska wtedy nazywał się BZ WBK i był kilka miesięcy po przejęciu przez Santandera (irlandzki AIB musiał sprzedać bank ze względu na własne problemy). mBank i Millennium były zależne od niemieckiego Commerzbanku i portugalskiego BCP, które mocno nadwątlił kryzys finansowy z lat 2008–2009. BNP Paribas Bank Polska, pomimo połączenia trzy lata wcześniej Fortis Banku Polska z Dominet Bankiem, był nadal małym graczem, ale z ambitnym francuskim akcjonariuszem. Getin Noble Bank, jedyny duży kredytodawca z prywatnym polskim właścicielem, był trzy lata po fuzji Getin Banku z Noble Bankiem, która miała dać awans do pierwszej piątki. Najmniejszy był Alior, z dominującym włoskim akcjonariuszem Carlo Tassarą, który miał za sobą dopiero trzy lata działalności i zadebiutował na GPW rok później (pod koniec 2012 r.).
Biorąc pod uwagę rosnący już od kryzysu kurs franka szwajcarskiego, ważne okazało się także to, czy banki miały hipoteki walutowe. Sporo udzielały ich mBank i Millennium, ale także PKO BP, który zwiększył ten portfel, kupując Nordeę (zrobił to również BZ WBK, nabywając Kredyt Bank). Pekao nie mógł ich udzielać ze względu na decyzję UniCreditu, który miał z nimi złe doświadczenia na innych rynkach. Znikomą ich wartość miał ING Bank Śląski, praktycznie w ogóle nie udzielał ich Alior. Masowo sprzedawały je banki Leszka Czarneckiego. Rosnące wymogi kapitałowe obniżały nie tylko rentowność frankowych banków, ale też zdolność do rozwoju akcji kredytowej i wypłaty dywidend.
Pozycja wyjściowa była różna, więc i strategie banków były odmienne. Patrząc jedynie na stopę zwrotu, czyli najważniejszy dla inwestora parametr, można dojść do wniosku, że najlepszą drogę obrał ING Bank Śląski. Zakładając, że inwestor kupiłby jego akcje na koniec 2011 r. i trzymał do teraz, zarobiłby 175 proc. (dodaliśmy także dywidendy, które mają być wypłacone w tym roku). To głównie zasługa wzrostu skali i zysków, bo to jeden z najszybciej rosnących pod względem aktywów i portfela kredytów netto banków w Polsce w ostatnich ośmiu latach (najszybciej rosnący organicznie). Zysk netto urósł o 70 proc. (pomimo wyraźnego spadku stóp procentowych i wejścia podatku bankowego w 2016 r., który na starcie pochłonął jedną czwartą zysków sektora), ale dywidendy były skromne i nie miały istotnego udziału w stopie zwrotu.
Drugi wynik (160 proc.) zanotował Millennium, który również nie wypłacał wysokich dywidend (tylko dwie w omawianym okresie, i to niskie, problemem były ograniczenia Komisji Nadzoru Finansowego po umocnieniu franka). Jednak o ile ING BSK zwiększył aktywa o ponad 100 proc., o tyle w Millennium urosły one znacznie mniej, bo o 57 proc. – w porównaniu ze średnią na poziomie 80 proc. dla analizowanej dziesiątki. Bankowi Millennium mocno wzrósł ważny parametr – zysk netto (o 60 proc.).