Zdaniem Andrzeja Powierży, analityka DM Citi Handlowego, niebezpieczna dla sektora spirala może polegać na tym, że zwiększa się nagłośnienie sprawy frankowej. – Wprawdzie orzeczenie rzecznika TSUE jest prokonsumenckie, ale nie zmienia istotnie obrazu gry. Nie spowoduje, że po orzeczeniu Trybunału sprawy kredytów frankowych w Polsce będą rozstrzygane diametralnie odmiennie przez nasze sądy w porównaniu z dotychczasowym orzecznictwem. Już dzisiaj jednak frankowicze coraz częściej wygrywają sprawy sądowe i z czasem będzie więcej prawomocnych orzeczeń, co może spowodować, że więcej klientów będzie wnosić nowe sprawy – dodaje.
W jego ocenie wydźwięk opinii rzecznika nie jest jednoznaczny, bo daje ona pewną szansę bankom. TSUE zwykł rozróżniać klauzule dotyczące spreadów, czyli stosowania przez banki różnych kursów walutowych przy udzielaniu i spłacie kredytu, oraz klauzule ryzyka walutowego, czyli mówiące o tym, że wartość spłaty kredytu jest uzależniona od kursu waluty obcej.
– Te drugie uznawał za dotyczące głównego przedmiotu umowy, a takie klauzule podlegają ocenie sądu pod kątem ich abuzywności jedynie, gdy nie zostały wyrażone prostym i zrozumiałym językiem. Na ogół polskie sądy uważają, że „klauzula walutowa" nie dotyczy głównego przedmiotu umowy, i uznają za klauzulę niedozwoloną bez analizy, czy jest wyrażona niejasno. Gdyby polskie sądy poszły tokiem rozumowania TSUE, to jeśli bank odpowiednio jasno i wyraźnie poinformował klienta, że wysokość kredytu jest uzależniona od kursu waluty, to sąd nie będzie mógł uznać takiej klauzuli za niedozwoloną, co dla banków byłoby korzystne – tłumaczy Powierża.
Dowiedzenie jasności zapisu może być trudne, bo nie chodzi tylko o język, ale i o to, czy klient mógł przewidzieć ekonomiczne skutki umowy kredytowej. Co ciekawe, w 2006 r. NBP w rekomendacji S zalecał bankom, by informując klienta o ryzyku, wyjaśniały, jakie byłyby koszty obsługi kredytu, gdyby złoty osłabił się o 20 proc., co klient mógłby odczytać jako maksymalne osłabienie.
Co jeśli nie kurs banku?
Ze stanowiska rzecznika generalnego TSUE wynika, że nie możemy w umowie kredytu walutowego zastosować ogólnych przepisów, a to utrudnia znalezienie podstawy prawnej, by zastąpić kurs z tabeli banku kursem NBP. – Zostają więc dwie możliwości. Pierwsza zakłada, że kredyt uznajemy za złotowy z oprocentowaniem na bazie LIBOR (w przypadku kredytów indeksowanych do waluty). W drugiej przyjmujemy, że nie doszło do zawarcia umowy lub jest nieważna (gdy kredyt był denominowany). Obie sytuacje to dla banków spore straty, bo pierwsza oznacza przewalutowanie po kursie z dnia udzielenia, co samo w sobie oznacza stratę, a do tego oprocentowanie byłoby bardzo niskie. Drugi przypadek jest podobny, ale konsekwencje mniej przewidywalne. Klient musiałby zwrócić kwotę, którą bank mu wypłacił w momencie udzielenia kredytu, który został uznany za „bezprawnie" udzielony, a bank zwróciłby kwoty płacone jako raty. Ale pojawiają się dwa pytania: czy klient powinien zapłacić za korzystanie z tego kapitału przez lata oraz czy roszczenie banku o zwrot się nie przedawniło – mówi Powierża.