To nie sprzyja frankowiczom, których jest w Polsce 459 tys. i mają do spłaty hipoteki warte na koniec czerwca 103 mld zł. Wzrost kursu oznacza wyższą wartość kredytu w złotych, co przekłada się na wyższą ratę. W przypadku kredytu na 300 tys. zł na 30 lat, zaciągniętego w sierpniu 2008 r., rata wzrosła od lipca, gdy za franka płacono 3,80 zł, o około 91 zł – wynika z obliczeń Expandera. Wobec raty płaconej w styczniu 2018 r., gdy kurs sięgał 3,55 zł, wzrost raty wynosi już 180 zł. W porównaniu z ratą, jaką bank podawał w momencie zaciągania długu, obecna jest aż o 447 zł wyższa.
– Sytuacja bez wątpienia nie jest aż tak paląca jak w 2015 r. Co prawda za helwecką walutę trzeba płacić o około 15 groszy więcej niż miesiąc temu i 15–25 groszy więcej niż 12 miesięcy temu, to w ostatnich tygodniach spaść powinno też oprocentowanie tego długu. W efekcie przeciętny posiadacz kredytu frankowego musiał w sierpniu liczyć się z ratą na poziomie o kilkadziesiąt złotych wyższą niż w lipcu. Do takich zmian frankowicze chyba zdążyli się już przez lata przyzwyczaić – ocenia Bartosz Turek, analityk HRE Investments.
Oprocentowanie kredytów we frankach zwykle jest sumą marży i trzymiesięcznej stawki LIBOR CHF, która już od paru lat jest ujemna, a ostatnio spadła do -0,84 proc. Z danych zgromadzonych przez Expandera wynika, że w latach 2007 i 2008 udzielono sporo kredytów, których marża to 0,8 proc., a niekiedy nawet mniej. Oznacza to, że po dodaniu marż do stawki LIBOR CHF łączne oprocentowanie kredytu będzie nieznacznie ujemne lub bliskie zera. W takiej sytuacji bank powinien wypłacić odsetki osobie, która pożyczyła od niego pieniądze (pomniejszy zadłużenie).