Przed tygodniem opisaliśmy prostą strategię podążania za trendem (ang. trend following) opartą na półrocznej średniej kroczącej, wskazując, że chociaż w trakcie długotrwałej hossy często nie nadąża ona za rosnącym rynkiem, to gdy trend zmienia się na spadkowy, potrafi ocalić niemal cały wypracowany dotąd kapitał.
Był to przykład tego, że umiejętne stosowanie nawet najprostszych narzędzi analizy technicznej może dawać satysfakcjonujące efekty. Dalekie od prawdy byłoby jednak stwierdzenie, że analiza techniczna (a konkretnie podążanie za trendem) jest „jedynym słusznym” podejściem. W dalszej części artykułu postaramy się wykazać, że jeszcze lepsze jest umiejętne połączenie sygnałów technicznych z analizą fundamentalną.
Na pierwszy rzut oka połączenie takie może wydawać się trudnym do osiągnięcia kompromisem. Analitycy techniczni mogą argumentować, że obserwacja „fundamentów” jest nieprzydatna, ponieważ sygnały techniczne znacznie wyprzedzają to, co się dzieje w gospodarce.
Mogą się przy tym powoływać na doświadczenia ostatnich trzech lat. W pierwszym etapie bessy w drugiej połowie 2007 r. i jeszcze na początku 2008 r. silna wyprzedaż akcji i niekorzystne sygnały techniczne zostały przez sporą część optymistycznych komentatorów zignorowane, ponieważ ich zdaniem spadki nie miały uzasadnienia w kondycji polskiej gospodarki. Na podobnej zasadzie wielu komentatorów zignorowało sygnały końca bessy przed rokiem, zbywając je stwierdzeniem, że optymizm inwestorów nie jest w żaden sposób poparty przez fundamenty.
Z kolei zwolennicy analizy fundamentalnej mogą wskazywać, że nawet jeśli sygnały techniczne są szybsze od wskazówek w postaci danych makro, to niestety jedynie część z owych sygnałów jest na ogół trafna – reszta to fałszywe wskazówki prowadzące do nieudanych transakcji. Przykładowo w ostatnich dziesięciu latach strategia oparta na wspomnianej półrocznej średniej kroczącej dała 37 sygnałów kupna akcji, z czego aż 28 (76 proc.!) przyniosło straty (na ogół jednak niewielkie).