Amerykański indeks S&P 500 przebił niedawno szczyt trwającej od marca 2009 r. hossy, ustanowiony w kwietniu ub.r. Wielu analityków wskazywało, że przebicie tego poziomu oporu będzie zwiastowało kontynuację hossy. Pan też tak uważa?
W odniesieniu do amerykańskiego rynku akcji jestem raczej po stronie optymistów. Mimo to uważam, że istnieje naturalna granica wzrostu S&P 500. Znajduje się ona gdzieś między 1400 a 1450 pkt. Dziś indeks ten jest notowany przy wskaźniku C/Z na poziomie około 14,5.
Gdy wzrośnie o kolejne 5–8 proc., ten wskaźnik sięgnie 15. A to będzie oznaczało, że S&P 500 wyczerpał większość swojego potencjału wzrostowego.
Czy europejskie rynki akcji, gdzie główne indeksy akcyjne są wciąż dość daleko od przedkryzysowych szczytów, oferują lepsze perspektywy?
Faktycznie większość europejskich indeksów akcji jest daleko od swoich szczytów, a wskaźnik C/Z dla paneuropejskiego Stoxx 600 Europe oscyluje wokół 10. Tyle że istnieją pewne przeciwności losu, które to uzasadniają. Jedną z nich jest dynamika zysków spółek. Spodziewamy się, że w strefie euro będzie ona w tym roku ujemna, zyski pogorszą się o około 5 proc., choć większość analityków wciąż mówi o poprawie o 5–10 proc. Dodatkowo, Europa wciąż zmaga się z wieloma problemami makroekonomicznymi. Jej południowa część będzie w tym roku w recesji, a północna doświadczy spowolnienia. Kryzys fiskalny zaś wciąż nie został definitywnie zażegnany.