Dzisiaj, po wygaśnięciu tych lokat, bankierzy mówią do nas: „mamy dla Państwa niezwykle atrakcyjne oprocentowanie w wysokości 2,1 proc., przyznają Państwo, że to korzystna oferta?". Tak, jasne... i to bardzo.

Oczywiście po zapoznaniu się z tą niezwykle „atrakcyjną" ofertą, sporo konsumentów usług finansowych zacznie szukać czegoś innego. Część z nich zrezygnuje z oszczędzania. Mrożenie środków na 2-proc. lokatach będzie dla wielu osób bez sensu i będą woleli trzymać pieniądze na rachunkach a vista, nawet jeżeli te miałyby być nieoprocentowane. W długim terminie powinien zyskać rynek kapitałowy. Spora część osób dysponująca nadwyżkami skieruje uwagę w stronę akcji, szczególnie tych spółek, których stopa dywidendy przekracza 4–5 proc. Wbrew pozorom jest takich spółek sporo.

Prawdziwą eksplozję czeka jednak rynek obligacji. I to wszystkich: skarbowych, komunalnych, a przede wszystkim korporacyjnych. Ale nie mam tu na myśli obligacji spółek, których kapitalizacja z trudem przekracza kilka milionów złotych. Tak się składa, że akurat te firmy nadszarpnęły zaufanie inwestorów, nie dotrzymując w ostatnich latach zobowiązań. Bardziej mam na myśli duże emisje obligacji prowadzone przez takie spółki jak GPW i Orlen. Dla wielu inwestorów zaufanie do tak dużych i rozpoznawalnych podmiotów jest niemalże równe z zaufaniem do Skarbu Państwa, co oznacza, że będą oni traktowali te inwestycje jako bezpieczne. A to z kolei oznacza, że duże spółki będą mogły wypuszczać miliardowe emisje obligacji o stosunkowo niewielkim oprocentowaniu. Zyskają na tym wszyscy. I spółki, które uzyskają dostęp do źródła pieniędzy, których pozyskanie jest tańsze od kredytu bankowego, i inwestorzy, którzy uzyskają stosunkowo bezpieczną inwestycję o oprocentowaniu wyższym niż lokata.

W tym całym mechanizmie kuleje tylko jedna rzecz. Brakuje elementów edukacyjnych ukierunkowanych na inwestorów indywidualnych. Przekonuje się inwestorów, że trzeba te obligacje kupować, bo jest to „spojrzenie w bezpieczną przyszłość". W?przypadku obligacji Orlenu to nie była kampania edukacyjna, informacyjna, a tylko i?wyłącznie wizerunkowa. Do kupowania obligacji namawiali nas z ekranu telewizora i z wielkich ogłoszeń prasowych Adam Małysz, Jacek Czachor, Anita Włodarczyk i Tomasz Majewski. Nie było natomiast kampanii, w której tłumaczono by, czym są obligacje, jak wylicza się oprocentowanie, a w szczególności, jakie ryzyko towarzyszy inwestycjom w obligacje itp. Widocznie decydenci uznali, że szkoda na to czasu, przecież obligacje i tak się sprzedadzą, więc po co jeszcze edukować inwestorów. Lepiej w tym czasie wyprodukować spot telewizyjny z Małyszem...