Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) obniżyła ostatnio prognozę wzrostu polskiej gospodarki w tym roku do zaledwie 3 proc. Rząd upiera się nadal, że PKB urośnie o 3,8 proc., jak założono w ustawie budżetowej. Kto ma rację?
Według mnie prawda leży pośrodku. Moje prognozy są dosyć konserwatywne w tym względzie. Oczekuję wzrostu PKB w okolicy 3,4 proc. Po danych za I kwartał (PKB powiększył się o 3 proc. rok do roku, w porównaniu z 4,3 proc. w IV kwartale ub.r. – red.) zrewidowałem tę prognozę w dół, ale nieznacznie, o 0,1 pkt proc. Spodziewałem się, że na początku roku dojdzie do spowolnienia w inwestycjach, ale spadek ich wartości był sporą niespodzianką.
Można kategorycznie wykluczyć scenariusz, który dla polskiej gospodarki szkicuje OECD?
Spowolnienie wzrostu PKB do 3 proc. w tym roku z 3,6 proc. w ub.r. jest według mnie możliwe tylko w scenariuszu obfitującym w silne szoki zewnętrzne, takie jak Brexit – a nie wydaje mi się, żeby takie założenie stało za prognozami OECD. Przyjmując, że Wielka Brytania zostanie w UE, spodziewam się, że I kwartał wyznaczył tegoroczne minimum, jeśli chodzi o wzrost PKB. Każdy kolejny kwartał będzie coraz lepszy, a pod koniec roku tempo wzrostu może być powyżej 3,5 proc. za sprawą przyspieszającej konsumpcji, stopniowej poprawy w inwestycjach i dobrych perspektyw eksportu.
Mimo to pańska prognoza wydaje się dość pesymistyczna, jeśli wziąć pod uwagę, że koniunktura w strefie euro stopniowo się poprawia, a w Polsce mamy najniższe w historii stopy procentowe i do tego poluzowanie polityki fiskalnej...