Początek sesji dawał nadzieje, że czwartkowe zwyżki nie były dziełem przypadku. WIG20 na starcie zyskał 0,2 proc. i pozytywnie wyróżniał się na tle innych europejskich rynków, które zaczęły notowania od spadków. Relatywna siła naszego parkietu nie trwała jednak zbyt długo. W kolejnych godzinach handlu indeksy Europy Zachodniej ruszyły na północ, a nasze wskaźniki tkwiły niemal w martwym punkcie. Na inwestorach w Warszawie nie zrobiło wrażenia nawet to, że niemiecki DAX czy też francuski CAC40 rosły nawet ponad 1 proc.
Optymizm na innych rynkach spowodowany był doniesieniami, że państwo może wesprzeć znajdujące się w trudnej sytuacji włoskie banki. W tej sytuacji nie dziwi ponad 3-proc. wzrost włoskiego indeksu FTSE MIB. Dodatkowym paliwem dla europejskich giełd były dane z amerykańskiego rynku pracy. Liczba etatów (poza rolnictwem) wzrosła w czerwcu aż o 287 tys., podczas gdy średnia prognoz analityków mówiła o zwyżce o 175 tys. W efekcie główne europejskie indeksy zaczęły zyskiwać ponad 2 proc. Od solidnych zwyżek rozpoczął się też dzień na Wall Street. Nasz rynek pozostał jednak niewzruszony na ten splot korzystnych informacji. Jakby tego było mało, tuż przed zakończeniem sesji przypomniała o sobie podaż. W efekcie do końca notowań byliśmy świadkami przeciągania liny. Batalię ostatecznie wygrały niedźwiedzie. WIG20 stracił 0,5 proc. Po raz kolejny rozczarowała nie tylko postawa samego indeksu, ale także aktywność inwestorów. Na całym rynku obroty wyniosły około 600 mln zł.
Cały tydzień na warszawskiej giełdzie trudno uznać za udany. Przez zamieszanie związane m.in. z zapowiedzią całkowitego demontażu OFE wskaźnik WIG20 kończy tydzień 2,3 proc. pod kreską.