Czy GUS manipuluje danymi o inflacji, aby jawiła się ona jako niższa niż jest w rzeczywistości? Jeśli przyjąć, że użytkownicy Twittera stanowią w miarę reprezentatywną grupę Polaków, to takie podejrzenia są nad Wisłą powszechne. Pośrednio może o tym świadczyć również to, że na potrzeby kampanii wyborczej temat podjęła opozycja. Poseł PO Krzysztof Brejza wezwał niedawno urząd statystyczny do wyjaśnienia, jak w ostatnich latach zmieniał „metodologię obliczania współczynnika inflacji". Treść jego pisma sugeruje, że w tych zmianach było coś tajemniczego i niewłaściwego.
Wątpliwości, że z oficjalnymi odczytami inflacji jest coś nie tak, w debacie publicznej na dobre pojawiły się mniej więcej roku temu w kontekście bardzo dobrej koniunktury w polskiej gospodarce. Wbrew podręcznikowym zależnościom, rekordowo niskie bezrobocie i szybki wzrost popytu konsumpcyjnego nie prowadziły bowiem – według pomiarów GUS – do wzrostu cen towarów i usług. Ale podejrzeń, że urząd dopuszcza się jakichś manipulacji, nie stłumił nawet ostatni wzrost podstawowej miary inflacji w pobliże 3 proc., czyli do najwyższego poziomu od 2012 r.
Po co GUS miałby to robić? Wedle jednej z teorii spiskowych, statystycy stwarzają w ten sposób korzystną dla rządu iluzję prosperity. Zaniżanie inflacji byłoby bowiem tożsame z zawyżaniem realnego wzrostu gospodarczego, a do tego korzystnie wpływałoby na budżet państwa. Inflacja sprzyja wzrostowi wpływów z VAT i innych podatków, ale gdyby była widoczna w oficjalnych danych, wymuszałaby również wzrost wydatków w związku z waloryzacją świadczeń, płac w sektorze publicznym itd. No i mogłaby skłonić Radę Polityki Pieniężnej do podwyższenia stóp procentowych, co z kolei wywołałoby wzrost rentowności obligacji skarbowych i – w dalszej perspektywie – kosztów obsługi długu publicznego.
Problematyczne zmiany jakości
Manipulacje w urzędach statystycznych z pewnością się zdarzają. Od kiedy kryzys fiskalny w Grecji obnażył fałszerstwa w tamtejszych danych dotyczących stanu finansów publicznych, nie można kategorycznie wykluczyć, że do patologii dochodzi również w krajach UE, pod czujnym nadzorem Eurostatu. Ale przypuszczenia, że dane GUS dotyczące inflacji są felerne, w większości odzwierciedlają niezrozumienie, jak są one skonstruowane i co pokazują. Wbrew pozorom, inflacja jest bowiem zjawiskiem wyjątkowo trudnym do uchwycenia. Zwolennikom tezy, że indeks cen konsumpcyjnych (CPI), główna miara inflacji nad Wisłą, nie pokazuje prawdziwej skali tego zjawiska, do myślenia powinno dać to zestawienie: CPI w lipcu wzrósł o 2,9 proc. rok do roku, zharmonizowany indeks cen konsumpcyjnych (HICP) – wskaźnik inflacji obliczany według tej samej metodologii we wszystkich krajach UE – o 2,5 proc. rok do roku, a deflator sprzedaży detalicznej – miara inflacji w sklepach zatrudniających co najmniej dziesięć osób – o 1,7 proc. rok do roku. Który z tych wskaźników maluje „prawdziwy" obraz? Krótka odpowiedź brzmi: wszystkie.