Bliskowschodnie miraże, które mogą skusić ekipę Joe Bidena

Największą zmianą, jaką nowa administracja może wprowadzić na Bliskim Wschodzie, jest powrót do umowy nuklearnej z Iranem. Korzyści gospodarcze będą z tego znikome, a niepokój sojuszników wielki.

Publikacja: 28.11.2020 14:00

Izraelski premier Beniamin Netanjahu (z lewej) to polityczny weteran, który wielokrotnie spotykał si

Izraelski premier Beniamin Netanjahu (z lewej) to polityczny weteran, który wielokrotnie spotykał się z Joe Bidenem, gdy był on wiceprezydentem u boku Baracka Obamy. Gotów jest więc współpracować z nową amerykańską administracją.

Foto: Bloomberg, Joshua Roberts

Bliski Wschód od dekad jest przedmiotem szczególnej troski kolejnych amerykańskich prezydentów. Wygląda jednak, że Joe Biden rozpocznie swoje rządy akurat w momencie, gdy sytuacja w tym regionie będzie dosyć spokojna. Za rządów Donalda Trumpa zdołano szybko pozbawić terytorium tzw. Państwo Islamskie. Wbrew obawom wielu ekspertów nie doszło też do większej konfrontacji zbrojnej pomiędzy USA a Iranem. Amerykanie zerwali umowę dotyczącą irańskiego programu nuklearnego i osłabili gospodarkę Iranu sankcjami. Irańczycy odpowiedzieli szeregiem terrorystycznych prowokacji, których liczba i jakość gwałtownie jednak spadła po likwidacji przez Amerykanów generała Kasema Sulejmaniego, dowodzącego „tajną wojną" w regionie. Po utracie swojego głównego stratega Iran mścił się jedynie symbolicznie. Izrael zawarł zaś stosunki dyplomatyczne ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, Bahrajnem i Sudanem oraz zacieśnił nieoficjalne relacje z Arabią Saudyjską. Plan pokojowy dla Palestyny, opierający się głównie na daniu Palestyńczykom możliwości rozwoju ekonomicznego w zamian za faktyczną rezygnację z państwowości, nie wypalił. Ale podobną klęskę poniosły wszystkie poprzednie plany. Saudyjski następca tronu Mohammed bin Salman wykorzystał dobre relacje z Waszyngtonem do ostrych czystek i szerszego rozpychania się na regionalnej scenie. Liban pogrążył się w ostrym kryzysie gospodarczym i politycznym. Syryjski dyktator Baszar al-Asad przetrwał u władzy, ale USA, Turcja i Rosja wykroiły sobie strefy wpływów w jego kraju. Turecki prezydent Erdogan nie tylko przetrwał sankcje, załamanie liry oraz zadrażnienia z USA, Francją i państwami sąsiednimi, ale również odniósł zwycięstwo w wojnie w Karabachu, toczonej przez swojego azerskiego sojusznika.

Ogólnie jednak znaczenie tego regionu dla USA spadało. Bliskowschodnia ropa nie jest tak ważna w sytuacji, gdy konkurencję dla niej na kurczącym się rynku stanowią amerykańskie złoża łupkowe. Terroryzm islamski blednie zaś w obliczu zagrożenia strategicznego, jakim są Chiny. O ile więc na początku rządów Trumpa stacjonowało w Afganistanie blisko 13 tys. amerykańskich żołnierzy, a w Iraku 7,5 tys., o tyle w połowie stycznia będzie ich tam po 2,5 tys. Joe Biden może mieć więc na Bliskim Wschodzie mniej pracy niż poprzednik. No, chyba że pójdzie drogą George'a W. Busha i Baracka Obamy i znów będzie tam na siłę zaprowadzał demokrację.

Wybór dla ajatollahów

Jedną z najważniejszych decyzji, jakie może podjąć Biden, będzie ewentualny powrót do zawartej w 2015 r. umowy nuklearnej z Iranem (umowy JCPOA). Prezydent elekt już zapowiadał, że chce powrotu do tego porozumienia, pod warunkiem że Iran zakończy działania je łamiące, takie jak gromadzenie zapasów zubożonego uranu. Powrót umowy JCPOA oznaczałby zniesienie sankcji nałożonych na Iran. Bardzo cieszą się z tego kraje Europy Zachodniej. Ministrowie spraw zagranicznych Niemiec, Francji oraz Wielkiej Brytanii na poniedziałkowym spotkaniu w Berlinie wyrazili już chęć współpracy z Bidenem przy powrocie do JCPOA. Widzą oni szansę w otwarciu rynku irańskiego dla firm z ich krajów.

GG Parkiet

Możliwym zbliżeniem amerykańsko-irańskim są jednak mocno zaniepokojone sunnickie monarchie oraz Izrael. – Sytuacja na Bliskim Wschodzie bardzo się zmieniła przez ostatnie cztery lata. Każda nowa umowa z Iranem nie może się więc ograniczać do jego ambicji nuklearnych, ale musi też dotyczyć programu rakietowego i aspiracji w regionie – stwierdził Abdullatif bin Rashid al-Zayani, minister spraw zagranicznych Bahrajnu. 22 listopada izraelski premier Beniamin Netanjahu poleciał do Arabii Saudyjskiej, gdzie w mieście Neom (budowanej na pustyni metropolii high-tech) spotkał się z saudyjskim następcą tronu Mohammedem bin Salmanem i amerykańskim sekretarzem stanu Mikiem Pompeo. – Administracja prezydenta elekta Joe Bidena nie może wracać do umowy z Iranem z 2015 r. – stwierdził kilka godzin przed podróżą.

Przeciwko wznawianiu umowy z Iranem opowiada się też część amerykańskiego establishmentu. – Ta umowa jedynie wzmocniła Iran i dała mułłom do rąk twardą walutę. Teheran wykorzystał te fundusze nie po to, by wspierać biedną populację czy gospodarkę, ale po to, by wzmocnić swoje starania, by zbudować armię na granicy Izraela – stwierdził w rozmowie z Fox News H.R. McMaster, były doradca prezydenta Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego. Jego zdaniem groźba odprężenia amerykańsko-irańskiego może zachęcić Izrael do ataku na irańskie obiekty nuklearne nawet w ostatnich dniach administracji Trumpa.

Korzyści ekonomiczne ze zniesienia sankcji byłyby z pewnością bardzo duże dla Iranu, ale dla USA mniej niż znikome. Świat potrzebuje irańskiej ropy dużo mniej niż w 2015 r. Prognozy amerykańskiej Administracji Informacji Energetycznej (EIA) mówią, że globalny popyt na ropę będzie wynosił tym roku 92,9 mln baryłek dziennie, a w 2021 r. 98,8 mln baryłek, gdy w 2019 r. sięgał 101,5 mln baryłek dziennie. Iran produkował we wrześniu zaledwie 1,9 mln baryłek ropy dziennie. Możliwość jej dotarcia na rynki zagraniczne jest bardzo mocno ograniczona amerykańskimi sankcjami. W 2017 r., czyli przed nałożeniem sankcji, irańska produkcja sięgała 4 mln baryłek dziennie. W sytuacji, w której producenci z grupy OPEC+ muszą mocno ograniczać wydobycie, by zapobiec załamaniu cen, pojawienie się na rynku dużych ilości ropy z Iranu byłoby mocno destabilizujące.

Iran ma co prawda nominalny PKB wyższy niż Polska, ale jest krajem mającym 83 mln mieszkańców. Z PKB na głowę wynoszącym zaledwie 11,96 tys. USD (licząc z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej) może nie jest idealnym rynkiem konsumenckim, ale dla zachodnich koncernów może być kolejnym krajem taniej siły roboczej. Trzeba jednak pamiętać, że jego gospodarka była pogrążona w poważnym kryzysie na długo przed pandemią Covid-19. O ile Międzynarodowy Fundusz Walutowy prognozuje, że PKB Iranu spadnie w tym roku o 5 proc., o tyle w 2019 r. skurczył się o 6,5 proc. Inflacja sięgała tam w październiku 2020 r. aż 41,4 proc. Czy możliwość otwarcia tego typu rynku dla wielkich koncernów jest więc warta ryzyka, jakie może nieść zawarcie nowej umowy o programie nuklearnym?

Sojusznicy na rozdrożu

Czy nowej administracji obawiać się powinna Arabia Saudyjska? Demokratyczni kongresmeni i senatorowie w ostatnich latach głosowali za uchwałami wymierzonymi w Rijad i obrzucali saudyjskiego następcę tronu epitetami zarezerwowanymi jak dotąd dla wrogów USA. Mohammed bin Salman sam częściowo ich do tego sprowokował, m.in. zlecając zabójstwo posiadającego amerykański paszport dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego. Amerykańsko-saudyjskie powiązania finansowe, wojskowe i wywiadowcze są jednak tak silne, że trudno sobie wyobrazić gwałtowny rozłam w relacjach między oboma krajami.

– Jako centrysta Biden będzie kontynuował relacje z Arabią Saudyjską. Może mniej chronić Mohammeda bin Salmana przed presją Kongresu niż Biały Dom Trumpa. Ale jest małe ryzyko radykalnego zerwania – uważa Kristian Coates Ulrichsen, ekspert Instytutu Polityki Publicznej Bakera na Uniwersytecie Rice.

Bardziej skomplikować się mogą relacje USA z Turcją (choć i tak już były mocno pogmatwane). Amerykanom nie podoba się m.in. to, że Turcja kupiła od Rosji system obrony przeciwlotniczej S-400. Pod rządami Trumpa USA nakładały na Turcję ograniczone sankcje, ale też często wycofywały się z nacisków. Na przykład prezydent Trump osobiście interweniował, by nie nakładać sankcji na turecki Halbank. Tureckie władze sygnalizują obecnie, że nie spodziewają się dużych zmian po administracji Bidena. – Żaden kraj, w tym Ameryka, nie ma szans realizować w regionie programu czy polityki wbrew Turcji lub z wykluczeniem Turcji – stwierdził turecki wiceprezydent Fuat Oktay. Antony Blinken, wyznaczony przez Bidena na sekretarza stanu w nowej administracji określał zaś wcześniej Turcję jako ważnego sojusznika z NATO i udzielał jej poparcia w walce z kurdyjską organizacją PKK.

Administracja Bidena raczej też nie dokona fundamentalnych zmian w sojuszu z Izraelem. Ścisłe związki amerykańsko-izraelskie mają w USA silne ponadpartyjne poparcie (choć w ostatnich latach były mocno kontestowane przez lewe skrzydło Partii Demokratycznej). Nowa administracja może być jednak nieco mniej przychylna izraelskiemu premierowi Netanjahu i liczyć na jego odejście ze stanowiska. Może próbować też wciągnąć Izrael w nową odsłonę procesu pokojowego z Palestyńczykami. Szanse na sukces tych prób wyglądają jednak mizernie. Jedyne, co może martwić Izrael, to ewentualne ustępstwa USA wobec Iranu oraz groźba związana z irańskim programem nuklearnym.

Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?
Parkiet PLUS
Straszyły PRS-y, teraz straszą REIT-y
Parkiet PLUS
Cyfrowy Polsat ma przed sobą rok największych inwestycji w 5G i OZE
Parkiet PLUS
Co oznacza powrót obaw o inflację dla inwestorów z rynku obligacji
Parkiet PLUS
Gwóźdź do trumny banków Czarneckiego?
Parkiet PLUS
Sześć lat po GetBacku i wiele niewiadomych