Chevrolet Chevelle 350. Marzenie z Arizony

Widoczny na zdjęciach Chevrolet Chevelle 350 szykuje się właśnie do rejsu przez Atlantyk. W Polsce będzie w kwietniu, ale już dziś nowi właściciele próbują rozbudzić w potencjalnych klientach zainteresowanie tym pięknym coupé. I robią to bardzo skutecznie.

Publikacja: 02.03.2018 13:22

„Decyzja o zakupie Chevelle dojrzewała w nas od dłuższego czasu. Praktycznie od samego początku naszej przygody z amerykańskimi klasykami nam się podobała, ale pozostawała w strefie marzeń" – wyznają w opisie samochodu jego właściciele. Rzeczywiście jest o czym pomarzyć. Chevrolet Chevelle, produkowany w latach 1964–1977, to wóz wyjątkowy. Debiutował skromnie, jako nowa wersja modelu Malibu, raczej mało ekscytująca, dostępna jako: czterodrzwiowy sedan, kabriolet, trzy- i pięciodrzwiowe kombi oraz dwudrzwiowe coupé. Ta ostatnia wersja przypominała jednak bardziej limuzynę.

I prawdopodobnie wóz ten nie budziłby dziś takich emocji, gdyby nie odmiana SS (od Super Sport), reprezentująca jakże ciekawą kategorię muscle car. Ten samochód był już oferowany jako rasowe coupé i kabriolet, oba to cudeńka o doskonałych proporcjach i sylwetce z wyróżniającą się długą maską. Pod nią pracowały silniki V8 o mocach od 195 do 300 KM, potem pojawiły się jeszcze mocniejsze motory: 350-konny 327 i V8 „big block" 396 o mocy 375 KM (nazwy pochodzą od pojemności silników mierzonych w calach sześciennych).

Wracamy do egzemplarza, który ma dotrzeć nad Wisłę z dalekiej Arizony. 1500 mil od nas. „Przełom nastąpił, kiedy na naszej liście mieliśmy już »odhaczone« wszystkie najciekawsze Mustangi pierwszej generacji. Długo zastanawialiśmy się, który rocznik wybrać: '68, '69 czy '70, i w końcu postawiliśmy na '69 – szalę przechylił piękny przód Chevy'ego z chromowanym grillem. Szukaliśmy jej w sumie trzy miesiące. Codziennie kilkukrotnie sprawdzając lokalne portale z ogłoszeniami. Przedyskutowaliśmy grubo ponad 40 ofert i wykonaliśmy przynajmniej 15 telefonów. I w końcu trafiła się ta jedyna. Pierwszy telefon i od razu wiedzieliśmy, że musi być nasza".

Pertraktacje poszły dobrze, cenę dogadano, nagle jednak pojawił się problem. Właścicielowi wozu bardzo nie spodobał się pomysł, by trafił on za granicę, tym bardziej do Europy. I nie próbował się w ten sposób targować, to był szczery żal Amerykanina zakochanego w swoim aucie.

„Już się z nami żegnał, gdy przyszedł jego syn i postawił ojca do pionu. Powiedział, że skoro przyleciałem tu aż z Missouri, mam zaliczkę i dogadaliśmy się co do ceny, to nie może być taki picky (wredny). Teraz pozostaje czekać, aż dopłynie. Możemy ją odsprzedać pod warunkiem, że będzie traktowana tak jak do tej pory". Cena wynosi 140 000 zł, jak coś tak wartościowego można by źle traktować?!

Parkiet PLUS
100 lat nie kończy historii złotego, ale zbliża się czas euro
Parkiet PLUS
Dobrze, że S&P 500 (trochę) się skorygował po euforycznym I kwartale
Parkiet PLUS
Szukajmy spółek, ale też i inwestorów
Parkiet PLUS
Wynikowi prymusi sezonu raportów
Parkiet PLUS
Złoty – waluta, która przetrwała największe kataklizmy
Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?