Dobre nastroje po niedzielnym wyniku wyborczym zdaje się, że już mijają – potencjalne „tarcia" pomiędzy obecnymi koalicjantami PO-PSL (ludowcy ponoć chcą ugrać dla siebie więcej, niż im się „należy"), co sprawia, iż szybkie powołanie rządu nie jest tak pewne, jak można by się tego było spodziewać, zderzają się z rosnącymi oczekiwaniami inwestorów zagranicznych, co do przedstawienia programu wiarygodnych działań fiskalnych na przyszły rok. Tymczasem w wywiadzie, który ukaże się w tygodniku Polityka, premier mówi tak: "Nie jest prawdą, że w kryzysie, którego skali i skutków nikt nie zna, możemy sobie pozwolić na zbyt kosztowne reformy, które przyniosą oszczędności w odległej przyszłości. Kiedy nadciąga kolejny sztorm, musimy szukać takich rozwiązań, które zabezpieczą naszą łódź przed groźnymi wstrząsami. To jest najważniejszy cel". Czy należy to odbierać jako sugestię, iż rząd nadal skupi się na kosmetyce i będzie bał się bardziej ryzykownych posunięć, tak jak to miało miejsce podczas kryzysu 2008/09 r? Wtedy jednak inwestorzy nieco inaczej postrzegali rzeczywistość – było powszechne przyzwolenie na podejmowanie działań mających na celu złagodzenie skutków kryzysu – rządy i banki centralne krajów rozwiniętych pompowały potężne środki w gospodarkę. Nikt nie zastanawiał się jak i kiedy trzeba będzie spłacić ten dług. Obecny kryzys jest jednak w pewnym sensie efektem tamtych działań, które po prostu przyspieszyły to, co w końcu musiało się pojawić – czyli problem nadmiernego zadłużenia wybranych krajów. Dlatego też inwestorzy zagraniczni nie kupią już zapewnień premiera o „zielonej wyspie", jeżeli nie zobaczą wiarygodnego planu konsolidacji fiskalnej – zresztą rząd zobowiązał się do redukcji przyszłorocznego deficytu w okolice 3 proc. PKB, co od samego początku część ekonomistów uznawała za dość ambitne założenie. Tyle, że chyba warto przynajmniej podjąć ku temu „wiarygodne" starania. Inaczej odpowiedź ze strony inwestorów zagranicznych może być bolesna...

W strefie euro w centrum uwagi była dzisiaj Słowacja – ranna zapowiedź powiązania głosowania nad ratyfikacją ustawy rozszerzającej uprawnienia Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej z wotum zaufania dla rządu była błędem premier Radicovej, chociaż można zrozumieć jej coraz trudniejsze położenie polityczne. Tylko, że w takiej sytuacji lewicowej, opozycyjnej partii SMER, której przedstawiciele zapowiadali wcześniej poparcie dla ratyfikacji EFSF, teraz bardziej opłaca się dopuścić do negatywnego wyniku głosowania (lider partii SaS pomimo długich negocjacji stwierdził dzisiaj, iż nadal jest przeciwko temu projektowi), aby doprowadzić do upadku rządu i wcześniejszych wyborów. Finalnie SMER wsparłby jednak ratyfikację EFSF, ale przy drugim głosowaniu. Tyle, czy te polityczne zawiłości zrozumieją rynki finansowe? Po informacjach, iż negocjacje z politykami SaS nic nie wniosły, kurs EUR/USD spadł poniżej bariery 1,36 i przetestował okolice 1,3564. Po południu udało się jednak wrócić ponad poziom 1,36. W zasadzie w polityce nic nie jest przesądzone – głosowanie powinno odbyć się w ciągu najbliższych godzin.

EUR/USD: Korekta wcześniejszych zwyżek na EUR/USD była dzisiaj głębsza względem wcześniejszych założeń – lokalne minimum to 1,3564. Relatywnie szybki powrót ponad barierę 1,36, a także pozytywne sygnały płynące z dziennych wskaźników, każą jednak oczekiwać kontynuacji trendu wzrostowego w perspektywie kolejnych kilkudziesięciu godzin. Pierwszym poważnym celem dla rozpoczętych tydzień temu wzrostów, powinny być okolice 1,3750-1,3800. Trudno jednak określić, czy jeszcze dzisiaj uda się podejść pod wczorajszy szczyt w okolicach 1,37.

Sporządził:

Marek Rogalski – analityk DM BOŚ (BOSSA FX)