Konsekwencje giełdowego awansu

Musimy mieć świadomość, że - inaczej niż w sporcie - przypisanie do wyższego koszyka oznacza konieczność konkurowania z silniejszymi, a nie ze słabszymi.

Publikacja: 27.09.2018 05:00

Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, SEG

Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, SEG

Foto: materiały prasowe

W bieżącym tygodniu świętujemy awans polskiej giełdy do grona rynków rozwiniętych. Wchodzi w życie decyzja FTSE Russell uznająca nas za jeden z 25 najlepszych rynków świata. Warto się zastanowić, jak ta zmiana wpłynie na polską gospodarkę, inwestorów, emitentów i instytucje infrastrukturalne. Pozornie problem ten wydaje się wydumany – wszak awans zawsze postrzegamy jako coś jednoznacznie pozytywnego. Należy jednak wziąć pod uwagę przynajmniej trzy czynniki, które mogą spowodować, iż niekoniecznie musimy się cieszyć.

Pierwszym z tych czynników jest konieczność weryfikacji, czy aby na pewno jesteśmy rynkiem rozwiniętym. Co takiego ostatnio się wydarzyło, że zostaliśmy tak docenieni? Zacznijmy od kwestii najbardziej wymiernych – wszystkie wielkości charakteryzujące giełdy (liczba emitentów, kapitalizacja, indeksy, obroty) w ostatnim roku spadają. Czy miały miejsce jakieś spektakularne sukcesy? Najważniejsze wydarzenie rynkowe to bankructwo debiutanta giełdowego pociągające za sobą innych. Wzrost zaufania inwestorów? Sankcje – nawet w przypadkach szczególnie bulwersujących inwestorów – mają raczej charakter archeologiczny. Czy może inne rynki rozwinięte jeszcze bardziej spadają? Nie – tam jest wzrost.

Skąd zatem decyzja o promocji do grona najbardziej rozwiniętych rynków świata? Otóż została ona podjęta rok temu, po fali wzrostu (lipiec 2016–wrzesień 2017) mogącego dawać nadzieję, iż wcześniejsze spadki (maj 2015–lipiec 2016) były anomalią, która nie powinna wpływać na analizę wieloletnich statystyk. Na rynku finansowym mamy tendencję do prognozowania trendów na podstawie danych historycznych. Jeśli zatem od wielu lat rynek w miarę systematycznie rósł, to należy oczekiwać, iż będzie tak dalej, a zatem zasadne wydaje się dokonanie stosownej modyfikacji w przypisaniu nas do wyższego koszyka. Jeśli jednak decyzja ta była przedwczesna, to może rodzić wiele negatywnych konsekwencji, o czym szerzej poniżej.

Drugi czynnik ryzyka dotyczy oczekiwanej reakcji inwestorów na przeprowadzoną zmianę formalną. Część z nich zmuszona regulacjami wewnętrznymi dokona (lub już dokonała) zmiany w strukturze swoich portfeli. Jeśli zarządzający aktywami zobowiązany jest do lokowania środków na rynkach zaawansowanych (advanced emerging), do których dotychczas należała warszawska giełda, to musi polskie akcje sprzedać. Jeśli natomiast ktoś zarządza pieniędzmi na rynkach rozwiniętych (developed), to powinien kupować akcje notowane na naszym rynku. Kłopot jednak w tym, że nie jesteśmy w stanie oszacować, czy przepływ kapitału netto będzie dodatni czy ujemny. Wprawdzie wartość pieniędzy lokowanych na rynkach rozwiniętych jest wielokrotnie wyższa niż na rynkach zaawansowanych, ale jednocześnie udział rynku polskiego w tym nowym, większym, worku pieniędzy będzie wielokrotnie niższy i nie mamy dość danych, aby to precyzyjnie policzyć.

Jest to tym bardziej skomplikowane, że nie wszystkie opiniotwórcze instytucje zaliczają nas do rynków rozwiniętych, a ponadto nie wszyscy inwestorzy uważają te klasyfikacje za bezwzględnie wiążące. Ponadto udziały przypisane do poszczególnych rynków nie są jednoznacznie określone. Będą one uzależnione od tego, co zarządzający muszą i czego chcą. Muszą (z różnych względów) inwestować część aktywów na każdym z przypisanych im rynków, ale ta część może być mniejsza lub większa, w zależności od ich oceny sytuacji. I tu przechodzimy do trzeciego (i chyba najważniejszego) czynnika, a mianowicie konieczności konkurowania na zupełnie nowym poziomie. Dotychczas byliśmy jednym z 11 rynków, wśród których były takie kraje regionu, jak: Czechy, Węgry, Grecja, Turcja. Teraz będziemy jednym z 25 rynków, a najłatwiej (choć dość trudno) będzie nawiązać walkę z takimi rynkami, jak: Austria, Dania, Finlandia, Irlandia. Musimy mieć jednak świadomość, że w tym samym koszyku są też Niemcy, Francja oraz największe giełdy światowe.

I tu pojawia się fundamentalne pytanie: czym będziemy w stanie zachęcić inwestorów mających do wyboru tak atrakcyjne rynki do inwestowania akurat w Polsce? Zwłaszcza jeśli wrócimy do czynnika pierwszego, czyli kwestii zasadniczej – czy zasłużyliśmy na ten awans? Więksi inwestorzy potrzebują większych emitentów, a w przypadku rynku polskiego głównie obejmie to spółki Skarbu Państwa. Czy są one gotowe, aby zainteresować sobą inwestorów poszukujących najwyższych standardów zarządzania czy ochrony środowiska? Czy najważniejsi światowi inwestorzy będą mogli przelewać środki ich klientów do kraju, co do którego pojawiają się wątpliwości w kontekście praworządności, a zatem także ochrony powierzonych im pieniędzy?

Idąc dalej – czy warszawska giełda jest na tyle atrakcyjna, by chcieli oni na niej dokonywać transakcji? Bo przecież z faktu, że jakaś spółka jest notowana w Warszawie, nie wynika, że nie można jej akcji kupić gdzie indziej. Równocześnie z informacjami o zmianie statusu polskiego rynku dotarły do nas newsy o planowanym uruchomieniu przez BATS Europe obrotu akcjami spółek z WIG20. Z prawnego i technologicznego punktu widzenia było to możliwe od dawna, natomiast nie było zainteresowania ze strony największych inwestorów, gdyż byliśmy „schowani" w gronie rynków mniej rozwiniętych. Kiedy zatem zainteresowanie polskimi spółkami się pojawi, to niekoniecznie beneficjentem tego będzie warszawska giełda, bo konkurowanie z nieporównanie większym podmiotem będzie niezwykle trudne.

Mam nadzieję, że przedstawione powyżej wątpliwości nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Że najwięksi światowi inwestorzy zaczną skupować akcje największych spółek na warszawskiej giełdzie i pociągną za sobą cały rynek. Że przed nami okres napływu kapitału od najważniejszych światowych graczy. Ale musimy być też przygotowani na inny scenariusz – że inwestorzy z rynków zaawansowanych nas opuszczą, a ci z rozwiniętych wybiorą rynki bardziej rozwinięte. Zdaję sobie sprawę, że snucie czarnych myśli wobec niewątpliwego sukcesu warszawskiej giełdy może się wydawać przynajmniej dziwne. Ale musimy mieć świadomość, że – inaczej niż w sporcie – przypisanie do wyższego koszyka oznacza konieczność konkurowania z silniejszymi, a nie ze słabszymi.

O wyzwaniach stojących przed polskim rynkiem kapitałowym będzie mowa podczas VII Kongresu CFO Spółek Giełdowych SEG (24–25 października br.). Więcej informacji na www.seg.org.pl

Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek
Felietony
Złoty wciąż ma potencjał do aprecjacji, ale w wolniejszym tempie
Felietony
Jak wspominam debiut WIG20
Felietony
Wszystko jest po coś i ma znaczenie
Felietony
Znieczulica regulacyjna
Felietony
DORA – kluczowe wyzwania w zakresie odporności cyfrowej instytucji finansowych