Niezależny czy niepowiązany?

Czy definicja niezależności definiuje niezależność? Zawiera ona aż rodzajów zakazu powiązania, ale ani jednego wątku dotyczącego niezależności.

Publikacja: 23.05.2019 05:00

Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, SEG

Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, SEG

Foto: materiały prasowe

Już za kilka tygodni część spółek będzie aktualizować składy rad nadzorczych i komitetów audytu. Wiemy, że rady i komitety powinny był właściwie skomponowane, aby zapewniać odpowiednio profesjonalne i szerokie spojrzenie poprzez skład dobrany odpowiednio do realizacji obowiązków w danej spółce. Przy czym o ile wiele z wymogów zdefiniowanych jest bardzo ogólnie, o tyle jeden – bardzo precyzyjnie, ale bardzo błędnie.

Oczywiście ten najbardziej sztywny i najdokładniej zdefiniowany wymóg dotyczy konieczności powołania do składu komitetu audytu większości członków niezależnych. Definicja niezależności jest bardzo obszerna – jej sformułowanie wymagało aż 4226 znaków (dla porównania ten felieton to 4593 znaki). Pozornie wszystko jest tam bardzo dokładnie ujęte, choć w praktyce wciąż pojawiają się wątpliwości, co jest zresztą oczywiste, bo im dłuższa definicja, tym więcej interpretacja wymaga elementów.

Ja mam jednak zupełnie inną, daleko głębszą, wątpliwość w tym zakresie, a mianowicie, czy określenie niezależności definiuje niezależność? Jeśli przeanalizujemy poszczególne komponenty definicji, to odnajdziemy aż 13 rodzajów zakazu powiązania z samą spółką (poza faktem pełnienia obowiązków w ramach rady nadzorczej/komitetu audytu) lub biegłym rewidentem. I ani jednego wątku dotyczącego niezależności.

Jeśli byłbym Złym Wiodącym Akcjonariuszem Zwykłej Spółki SA, to mógłbym bez problemu znaleźć osobę formalnie ze spółką niepowiązaną, czyli w teorii spełniającą ustawowe przesłanki niezależności, ale w praktyce w pełni ode mnie zależną. Najlepszym kandydatem byłby bezrobotny, nie zaangażowany wcześniej na rynku kapitałowym, a jeśli w ogóle nie miałby żadnej historii w biznesie, to stałby się kandydatem wprost idealnym, bo nie byłoby podejrzeń o jakiekolwiek powiązania ze spółką. Ale jeśli dla takiej osoby wynagrodzenie za zasiadanie (taka kwalifikacja zaangażowania wydaje się tu szczególne adekwatna) w radzie nadzorczej byłoby jedynym źródłem dochodu, to przecież byłaby ona w pełni zależna od kaprysów Złego Wiodącego Akcjonariusza i gotowa byłaby przegłosować dla niego dowolne uchwały (zwłaszcza że brak powiązań z biznesem i rynkiem kapitałowym jednocześnie impregnuje na wiedzę i wyobraźnię dotyczącą ewentualnych konsekwencji).

Skoro już sobie ponarzekałem, to warto się zastanowić, czy da się w ogóle zdefiniować niezależność, a jeśli tak, to jakie elementy taka definicja powinna obejmować. W kwestiach formalnych możliwe jest uregulowanie zasad powoływania i odwoływania niezależnego członka, ale dużo poważniejsze będą indywidualne kwestie finansowe i mentalne, których nie da się zadekretować ustawą. Otóż ja czuję się niezależny na danym stanowisku, jeśli bez istotnych konsekwencji finansowych i bez dużego żalu mógłbym z niego zrezygnować. Co to oznacza w praktyce?

Brak istotnych konsekwencji finansowych to możliwość utrzymania stopy życiowej pomimo rezygnacji z członkostwa w radzie nadzorczej. Może się to wiązać z posiadanymi oszczędnościami, innymi źródłami dochodu, względnie wynikać z przekonania o wysokiej atrakcyjności na rynku pracy. W takiej sytuacji ewentualna decyzja mogąca skutkować odwołaniem ze składu rady/niepowołaniem na nową kadencję nie byłaby postrzegana jako potencjalnie bolesna z finansowego punktu widzenia.

Jeszcze bardziej skomplikowane wydają się kwestie mentalne. Dla mnie niezależność mentalna jest możliwa (choć bynajmniej nie gwarantowana), jeśli zaangażowanie danej osoby jest przynajmniej równe osiąganym korzyściom. Jeśli jako niezależny członek komitetu audytu dostaję wynagrodzenie, prestiż, poczucie władzy, ale jest to okupione ciężką pracą i dojmującym poczuciem odpowiedzialności, to utrata tych przywilejów mnie nie zaboli, bo zyskam wiele wolnego czasu i spokojniejszy sen. Wynika stąd niestety bardzo przykra konkluzja, że im mniej ktoś robi, im bardziej nadużywa swojego stanowiska, im mniejsze ma poczucie odpowiedzialności, tym bardziej będzie się stawał od tego stanowiska zależnym, a zatem tym mniej będzie realizował postulaty leżące u podstaw wdrożenia regulacji pomimo spełniania jej wymogów.

Na koniec pozostaje do rozstrzygnięcia bardzo ciekawy dylemat – czy do składów rad nadzorczych należy powoływać osoby faktycznie niezależne, czy spełniające formalne kryteria niezależności? Na szczęście nie są to cechy wzajemnie się wykluczające, ale obawiam się, że w praktyce dużo łatwiej będzie poprzestać na spełnianiu wymogu formalnego, przez co jakość nadzoru nad finansami spółek giełdowych może odbiegać od wyobrażeń regulatora pomimo spełniania wszelkich wymogów ustawowych. aMirosław Kachniewski

prezes zarządu, SEG

Już za kilka tygodni część spółek będzie aktualizować składy rad nadzorczych i komitetów audytu. Wiemy, że rady i komitety powinny był właściwie skomponowane, aby zapewniać odpowiednio profesjonalne i szerokie spojrzenie poprzez skład dobrany odpowiednio do realizacji obowiązków w danej spółce. Przy czym o ile wiele z wymogów zdefiniowanych jest bardzo ogólnie, o tyle jeden – bardzo precyzyjnie, ale bardzo błędnie.

Oczywiście ten najbardziej sztywny i najdokładniej zdefiniowany wymóg dotyczy konieczności powołania do składu komitetu audytu większości członków niezależnych. Definicja niezależności jest bardzo obszerna – jej sformułowanie wymagało aż 4226 znaków (dla porównania ten felieton to 4593 znaki). Pozornie wszystko jest tam bardzo dokładnie ujęte, choć w praktyce wciąż pojawiają się wątpliwości, co jest zresztą oczywiste, bo im dłuższa definicja, tym więcej interpretacja wymaga elementów.

Ja mam jednak zupełnie inną, daleko głębszą, wątpliwość w tym zakresie, a mianowicie, czy określenie niezależności definiuje niezależność? Jeśli przeanalizujemy poszczególne komponenty definicji, to odnajdziemy aż 13 rodzajów zakazu powiązania z samą spółką (poza faktem pełnienia obowiązków w ramach rady nadzorczej/komitetu audytu) lub biegłym rewidentem. I ani jednego wątku dotyczącego niezależności.

Jeśli byłbym Złym Wiodącym Akcjonariuszem Zwykłej Spółki SA, to mógłbym bez problemu znaleźć osobę formalnie ze spółką niepowiązaną, czyli w teorii spełniającą ustawowe przesłanki niezależności, ale w praktyce w pełni ode mnie zależną. Najlepszym kandydatem byłby bezrobotny, nie zaangażowany wcześniej na rynku kapitałowym, a jeśli w ogóle nie miałby żadnej historii w biznesie, to stałby się kandydatem wprost idealnym, bo nie byłoby podejrzeń o jakiekolwiek powiązania ze spółką. Ale jeśli dla takiej osoby wynagrodzenie za zasiadanie (taka kwalifikacja zaangażowania wydaje się tu szczególne adekwatna) w radzie nadzorczej byłoby jedynym źródłem dochodu, to przecież byłaby ona w pełni zależna od kaprysów Złego Wiodącego Akcjonariusza i gotowa byłaby przegłosować dla niego dowolne uchwały (zwłaszcza że brak powiązań z biznesem i rynkiem kapitałowym jednocześnie impregnuje na wiedzę i wyobraźnię dotyczącą ewentualnych konsekwencji).

Skoro już sobie ponarzekałem, to warto się zastanowić, czy da się w ogóle zdefiniować niezależność, a jeśli tak, to jakie elementy taka definicja powinna obejmować. W kwestiach formalnych możliwe jest uregulowanie zasad powoływania i odwoływania niezależnego członka, ale dużo poważniejsze będą indywidualne kwestie finansowe i mentalne, których nie da się zadekretować ustawą. Otóż ja czuję się niezależny na danym stanowisku, jeśli bez istotnych konsekwencji finansowych i bez dużego żalu mógłbym z niego zrezygnować. Co to oznacza w praktyce?

Brak istotnych konsekwencji finansowych to możliwość utrzymania stopy życiowej pomimo rezygnacji z członkostwa w radzie nadzorczej. Może się to wiązać z posiadanymi oszczędnościami, innymi źródłami dochodu, względnie wynikać z przekonania o wysokiej atrakcyjności na rynku pracy. W takiej sytuacji ewentualna decyzja mogąca skutkować odwołaniem ze składu rady/niepowołaniem na nową kadencję nie byłaby postrzegana jako potencjalnie bolesna z finansowego punktu widzenia.

Jeszcze bardziej skomplikowane wydają się kwestie mentalne. Dla mnie niezależność mentalna jest możliwa (choć bynajmniej nie gwarantowana), jeśli zaangażowanie danej osoby jest przynajmniej równe osiąganym korzyściom. Jeśli jako niezależny członek komitetu audytu dostaję wynagrodzenie, prestiż, poczucie władzy, ale jest to okupione ciężką pracą i dojmującym poczuciem odpowiedzialności, to utrata tych przywilejów mnie nie zaboli, bo zyskam wiele wolnego czasu i spokojniejszy sen. Wynika stąd niestety bardzo przykra konkluzja, że im mniej ktoś robi, im bardziej nadużywa swojego stanowiska, im mniejsze ma poczucie odpowiedzialności, tym bardziej będzie się stawał od tego stanowiska zależnym, a zatem tym mniej będzie realizował postulaty leżące u podstaw wdrożenia regulacji pomimo spełniania jej wymogów.

Na koniec pozostaje do rozstrzygnięcia bardzo ciekawy dylemat – czy do składów rad nadzorczych należy powoływać osoby faktycznie niezależne, czy spełniające formalne kryteria niezależności? Na szczęście nie są to cechy wzajemnie się wykluczające, ale obawiam się, że w praktyce dużo łatwiej będzie poprzestać na spełnianiu wymogu formalnego, przez co jakość nadzoru nad finansami spółek giełdowych może odbiegać od wyobrażeń regulatora pomimo spełniania wszelkich wymogów ustawowych.

Felietony
Ile odliczać?
Felietony
Zbieranie danych do ESRS-ów
Felietony
Nowa epoka w prospektach?
Felietony
Altcoiny – między potencjałem a ryzykiem
Felietony
Dyskretny urok samotności
Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek