„Prawdziwa” inflacja nie istnieje

Zarzuty, jakoby GUS manipulował danymi dotyczącymi inflacji, odzwierciedlają powszechny brak zrozumienia, co ten wskaźnik właściwie mierzy.

Publikacja: 26.08.2019 12:00

„Prawdziwa” inflacja nie istnieje

Foto: Adobestock

Czy GUS manipuluje danymi o inflacji, aby jawiła się ona jako niższa niż jest w rzeczywistości? Jeśli przyjąć, że użytkownicy Twittera stanowią w miarę reprezentatywną grupę Polaków, to takie podejrzenia są nad Wisłą powszechne. Pośrednio może o tym świadczyć również to, że na potrzeby kampanii wyborczej temat podjęła opozycja. Poseł PO Krzysztof Brejza wezwał niedawno urząd statystyczny do wyjaśnienia, jak w ostatnich latach zmieniał „metodologię obliczania współczynnika inflacji". Treść jego pisma sugeruje, że w tych zmianach było coś tajemniczego i niewłaściwego.

Wątpliwości, że z oficjalnymi odczytami inflacji jest coś nie tak, w debacie publicznej na dobre pojawiły się mniej więcej roku temu w kontekście bardzo dobrej koniunktury w polskiej gospodarce. Wbrew podręcznikowym zależnościom, rekordowo niskie bezrobocie i szybki wzrost popytu konsumpcyjnego nie prowadziły bowiem – według pomiarów GUS – do wzrostu cen towarów i usług. Ale podejrzeń, że urząd dopuszcza się jakichś manipulacji, nie stłumił nawet ostatni wzrost podstawowej miary inflacji w pobliże 3 proc., czyli do najwyższego poziomu od 2012 r.

Po co GUS miałby to robić? Wedle jednej z teorii spiskowych, statystycy stwarzają w ten sposób korzystną dla rządu iluzję prosperity. Zaniżanie inflacji byłoby bowiem tożsame z zawyżaniem realnego wzrostu gospodarczego, a do tego korzystnie wpływałoby na budżet państwa. Inflacja sprzyja wzrostowi wpływów z VAT i innych podatków, ale gdyby była widoczna w oficjalnych danych, wymuszałaby również wzrost wydatków w związku z waloryzacją świadczeń, płac w sektorze publicznym itd. No i mogłaby skłonić Radę Polityki Pieniężnej do podwyższenia stóp procentowych, co z kolei wywołałoby wzrost rentowności obligacji skarbowych i – w dalszej perspektywie – kosztów obsługi długu publicznego.

Problematyczne zmiany jakości

Manipulacje w urzędach statystycznych z pewnością się zdarzają. Od kiedy kryzys fiskalny w Grecji obnażył fałszerstwa w tamtejszych danych dotyczących stanu finansów publicznych, nie można kategorycznie wykluczyć, że do patologii dochodzi również w krajach UE, pod czujnym nadzorem Eurostatu. Ale przypuszczenia, że dane GUS dotyczące inflacji są felerne, w większości odzwierciedlają niezrozumienie, jak są one skonstruowane i co pokazują. Wbrew pozorom, inflacja jest bowiem zjawiskiem wyjątkowo trudnym do uchwycenia. Zwolennikom tezy, że indeks cen konsumpcyjnych (CPI), główna miara inflacji nad Wisłą, nie pokazuje prawdziwej skali tego zjawiska, do myślenia powinno dać to zestawienie: CPI w lipcu wzrósł o 2,9 proc. rok do roku, zharmonizowany indeks cen konsumpcyjnych (HICP) – wskaźnik inflacji obliczany według tej samej metodologii we wszystkich krajach UE – o 2,5 proc. rok do roku, a deflator sprzedaży detalicznej – miara inflacji w sklepach zatrudniających co najmniej dziesięć osób – o 1,7 proc. rok do roku. Który z tych wskaźników maluje „prawdziwy" obraz? Krótka odpowiedź brzmi: wszystkie.

GG Parkiet

Według obiegowej definicji, inflacja to wzrost poziomu cen w gospodarce. Ściśle rzecz biorąc, jest to jednak miara utraty siły nabywczej pieniądza, która idzie w parze ze wzrostem cen, ale nie krok w krok. Tę synchronizację zaburzają zmiany jakości towarów i usług. Jeśli np. telewizory drożeją proporcjonalnie do poprawy ich jakości, to choć za daną kwotę można ich kupić mniej, nie oznacza to spadku siły nabywczej tej kwoty. A tym samym nie jest odnotowywane w statystykach jako przejaw inflacji. Można więc powiedzieć, że inflacja konsumencka to wzrost cen jednostki użyteczności towarów i usług. Jeśli dany koszyk dóbr (dobro to poręczny termin, który w żargonie ekonomicznym może oznaczać wszystko) ma dziś tę samą użyteczność, co roku temu, ale jest o 2 proc. droższy, to mamy do czynienia z 2-proc. inflacją. Jeśli ten sam koszyk jest dziś o 2 proc. mniej użyteczny (gorszy), ale kosztuje tyle samo co przed rokiem, to również mamy do czynienia z 2-proc. inflacją. A jeśli ten koszyk jest o 2 proc. bardziej użyteczny i o 2 proc. droższy, to inflacji nie ma.

Korygowanie cen o wpływ zmian jakości towarów i usług to jedna z największych bolączek urzędów statystycznych w procesie obliczania inflacji. Jest to również jedna z przyczyn tego, że doświadczana przez konsumentów inflacja może odbiegać od tej, którą pokazują oficjalne dane. Głównym źródłem tej rozbieżności jest jednak to, że wskaźniki inflacji, takie jak CPI, siłą rzeczy dotyczą przeciętnego konsumenta. Strukturę wydatków (tylko konsumpcyjnych) takiego konsumenta urzędy statystyczne mogą ustalać na różne sposoby. Na potrzeby CPI GUS prowadzi badania budżetów gospodarstw domowych (BBGD), w ramach którego około 37 tys. gospodarstw domowych przez rok szczegółowo zapisuje wszelkie swoje wydatki (albo – częściej – zbiera paragony). Na tej podstawie ustalany jest koszyk wydatków przeciętnego konsumenta, który w kolejnym roku jest podstawą pomiaru inflacji. Z kolei skład koszyka HICP w danym roku odzwierciedla strukturę ogółu wydatków konsumpcyjnych na terenie kraju dwa lata wcześniej (te wydatki, tzw. spożycie w sektorze gospodarstw domowych, to jedna ze składowych PKB).

Nieliczna reprezentacja

GG Parkiet

W praktyce prawdopodobnie ani jedno gospodarstwo domowe nie ma takiej struktury wydatków, jak to statystyczne, przeciętne. To, co kupujemy, uzależnione jest bowiem od naszych dochodów, wieku, ale też np. od etapu w indywidualnym cyklu konsumpcyjnym. W koszyku CPI w tym roku niemal 2,5 proc. stanowią środki transportu, chociaż tylko nieliczne gospodarstwa domowe kupią auto. I choćby z tego tytułu wzrost CPI musi odbiegać od doświadczeń większości konsumentów. Sprawę dodatkowo komplikuje to, że konstruując koszyk, który jest podstawą pomiaru inflacji, GUS musi polegać na europejskiej klasyfikacji produktów i usług (ECOICOP), która dzieli je na 12 działów (np. żywność i napoje bezalkoholowe, odzież i obuwie, rekreacja i kultura) i dalej na 340 grup elementarnych (np. mięso drobiowe, odzież dla niemowląt i dzieci do lat 13, usługi hydrauliczne, meble ogrodowe). W ramach każdej z tych grup konsumenci kupują setki towarów i usług, ale GUS nie może monitorować cen wszystkich. Dobiera więc dobra reprezentatywne (jest ich około 1500), przyjmując, że ewolucja ich cen oddaje tendencje w całej grupie elementarnej, do której należą. Lista tych dóbr zmienia się dość mocno z roku na rok (GUS podał niedawno, że między 2016 r. a 2019 r. wymienionych zostało 16–18 proc. składowych) wraz z ewolucją wzorców konsumpcyjnych, które z kolei są m.in. reakcją na zmiany relatywnych cen. Jeśli np. jogurt jakiejś marki mocno podrożał, popyt konsumentów może się przesunąć ku jogurtom innych producentów albo kefirom, co w kolejnym roku (po zmianie wag w CPI i aktualizacji reprezentatów) będzie oddziaływało ujemnie na inflację w tej grupie towarów. Poseł Brejza, który m.in. „wnosi o wskazanie w szczegółach wycofanych/wprowadzonych na nowo produktów", miałby poważny problem z oceną, która z tych zmian miała na celu wpłynięcie na dynamikę CPI.

Ten syntetyczny charakter CPI sprawia, że rozbieżności między jego wskazaniami a doświadczeniami inflacyjnymi różnych gospodarstw domowych mogą być znaczne. Prof. Grażyna Ancyparowicz, członek Rady Polityki Pieniężnej, powiedziała na antenie „Parkiet TV", że w świetle analiz NBP w przypadku najuboższych gospodarstw domowych inflacja może obecnie sięgać 7–8 proc. rocznie. Wynika to z tego, że w ich wydatkach żywność, która w ostatnich miesiącach drożeje najszybciej, ma większy udział, niż w koszyku przeciętnego konsumenta.

Fakty kontra odczucia

GG Parkiet

Od autentycznych doświadczeń inflacyjnych poszczególnych konsumentów, które odbiegają od oficjalnego obrazu inflacji, odróżnić trzeba dodatkowo odczucia inflacyjne. Rozmaite mechanizmy psychologiczne sprawiają, że niemal zawsze źle oceniamy, jak zmienia się autentyczny koszt naszego indywidualnego koszyka zakupów. Przykładowo, wzrost ceny jakiegoś produktu lub usługi zwraca naszą uwagę i zapada nam w pamięć, podczas gdy ceny stabilne są poza polem naszej percepcji. Naturalnie także w mediach mówi się więcej o produktach, które drożeją, niż o tych, których ceny się nie zmieniają albo nawet spadają, jak w tym roku – wbrew tendencjom w kategorii żywność – dzieje się w przypadku jaj i masła. Stąd łatwo o wrażenie, że „drożeje wszystko". A raz powzięte przekonania wpływają na sposób, w jaki patrzymy na rzeczywistość: częściej przyjmujemy informacje, które są z nimi spójne, niż te, które im przeczą (ten dobrze zdiagnozowany błąd poznawczy psychologowie określają mianem efektu potwierdzenia). Na to nakłada się jeszcze częstotliwość różnych wydatków, nawet jeśli w dłuższym horyzoncie pochłaniają one podobną część naszego budżetu. Z łatwością odnotujemy zmiany cen pieczywa, które kupujemy niemal codziennie, ale możemy nam umknąć fakt, że tanieją telewizory. Dziś zaś inflację napędzają właśnie ceny dóbr często nabywanych, co podsyca wrażenie, że oficjalne dane na jej temat wydają się felerne.

Fakt, że dane GUS dają zdecydowanie lepszy obraz procesów inflacyjnych w gospodarce niż odczucia jakiegokolwiek indywidualnego konsumenta, nie oznaczają, że do oficjalnych statystyk nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Rację może mieć np. Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu, który uważa, że GUS jest niedoinwestowany, co może wpływać na jakość pomiarów CPI. Sam urząd statystyczny przyznaje zaś, że ma problem z określeniem struktury wydatków zamożnych gospodarstw domowych, które niechętnie biorą udział w badaniach budżetów. To może częściowo tłumaczyć zagadkowy rozjazd między wagą kategorii żywność i napoje bezalkoholowe w CPI a jej wagą w HICP (w pierwszym przypadku rośnie, w drugim maleje).

Na tego rodzaju wątpliwości GUS stara się jednak reagować, co dobrze ilustruje zmiana sposobu pomiaru cen odzieży i obuwia. W świetle oficjalnych danych spadają one nad Wisłą niemal nieprzerwanie od początku tysiąclecia (w tym czasie zmalały o połowę). Kilka lat temu ekonomiści z firmy Capital Economics zwrócili uwagę, że gdyby brać dane GUS za dobrą monetę, Polska byłaby ewenementem na skalę światową, odzieżowym rajem. I choć dało się to uzasadnić (np. silną konkurencją), urząd statystyczny z początkiem 2018 r. zmienił sposób typowania reprezentantów w tej kategorii, aby – jak wyjaśniał – lepiej odróżnić wpływające na ceny zmiany jakości od trendów w modzie. Efekt? Odzież i obuwie nadal tanieją, ale wyraźnie wolniej.

Zwracanie uwagi na podejrzane tendencje cenowe widoczne w CPI to jednak coś zupełnie innego, niż zarzucanie GUS celowych manipulacji danymi. Takie oskarżenia to bardzo grząski grunt. Raz podkopaną wiarygodność krajowej statystyki trudno będzie odbudować, nawet gdy do władzy dojdzie opozycja.

Analizy rynkowe
Bessa w pełnej okazałości
Gospodarka krajowa
Stopy nie muszą przewyższyć inflacji, żeby ją ograniczyć
Analizy rynkowe
Spadki na giełdach boleśnie uderzają w portfele miliarderów
Analizy rynkowe
Dywidendy nie takie skromne
Analizy rynkowe
NewConnect: Liczba debiutów wyhamowała
Analizy rynkowe
Jesteśmy na półmetku bessy. Oto trzy argumenty