Państwo może wspierać firmy

Konkurencja nigdy nie śpi i jeśli ktoś nie chce zostać na spalonym, zawsze musi iść do przodu. A polityka gospodarcza może w tym przedsiębiorcom pomagać – mówi Paweł Tynel, partner w firmie doradczej EY.

Publikacja: 14.09.2018 05:22

Paweł Tynel, partner w firmie doradczej EY

Paweł Tynel, partner w firmie doradczej EY

Foto: materiały prasowe

Historia gospodarcza ostatnich 100 lat wolnej Polski to dobre źródło inspiracji dla polityki wsparcia przedsiębiorstw?

Paweł Tynel: W niektórych okresach – bardzo dobre. W okresie międzywojennym bardzo nam zależało, by wzmacniać przedsiębiorczość. Były np. ulgi podatkowe przy inwestowaniu kapitałów prywatnych w dzieło odbudowy gospodarstwa narodowego. Rozszerzono przywileje podatkowe dla inwestycji związanych z rozbudową miast, przemysłu, handlu i portu morskiego w Gdyni oraz ulgi podatkowe na działalność pożądaną z punktu widzenia państwa, czyli wiertnictwa naftowego i przeróbki ropy, eksploatacji rud metali oraz rozwoju komunikacji i motoryzacji kraju. Było również wsparcie dla eksporterów, a w 1936 r. wprowadzono dodatkowe ulgi dla najsłabiej rozwiniętych i skomunikowanych województw wschodnich... Sporo z tych rozwiązań można odnaleźć w dzisiejszej rzeczywistości.

Potem mamy „ciekawy" okres PRL-u, z bardzo aktywnym państwem w gospodarce, za to z zakazem prywatnej inicjatywy.

Wszyscy wiemy, czym to się skończyło, w tym okresie trudno znaleźć dobre wzorce do naśladowania. Długie lata gospodarki centralnie planowanej wyjałowiły rynek, doprowadziły do obumarcia wszystkich zdrowych schematów gospodarczych. Powiedziałbym, że polska gospodarka była na ostrej diecie przedsiębiorczości, co doprowadziło do skrajnego wychudzenie pacjenta. Ale w latach 80. już wszyscy czuli, że dłużej się tak nie da.

Nawet ówczesny rząd? Bo to jeszcze przed przełomem przygotowano tzw. ustawę Wilczka.

Ustawa z 23 grudnia 1988 roku o działalności gospodarczej wprowadzała w artykule 4 słynną zasadę, że co nie jest prawnie zabronione, jest dozwolone. Efekt był niesamowity, bo to tak, jakby przed tym pacjentem, który był niemal pół wieku na diecie, postawić stół pełen obfitości. Wybuch przedsiębiorczości Polaków, jaki wówczas obserwowaliśmy, chyba już nigdy się nie powtórzy. W pierwszym roku obowiązywania ustawy powstało 2,5 mln firm, w drugim – milion, a przez kolejne siedem lat – w sumie 6 milionów, choć do dziś pewnie niewiele z nich przetrwało.

Dużo było wówczas wolnej amerykanki? Na początku lat 90. przedsiębiorcy nie cieszyli się wielkim zaufaniem społecznym.

Trochę było, ale ważniejsze jest, że ta aktywność, wola walki, przetrwała do dzisiaj. Mam przekonanie, że wciąż jesteśmy naprawdę bardzo przedsiębiorczym narodem. Bo gdzie indziej na świecie znajdzie pani trzy stacje benzynowe na jednym skrzyżowaniu, albo kilka sklepów spożywczych, warzywniaków i cukierni na odcinku 100 metrów? Podobnie dzieje się w innych branżach. Ludzie zagryzają zęby i konkurują ze sobą, ciężko pracując. Polacy mają w sobie wiarę, że im się uda, że dadzą radę, są zdeterminowani i zorientowani na sukces.

Tyle że sama taka rynkowa zawziętość nie wystarczy, trzeba jeszcze mieć umiejętności i możliwości wypracowywania dużych przewag konkurencyjnych, m.in. w zakresie technologicznym.

Tu powinno pomagać państwo?

Myślę, że tak. I zresztą tak się dzieje, dobrym przykładem są dedykowane rozwiązania podatkowe, takie jak nowa ulga na badania i rozwój czy planowany tzw. Innovation BOX. Zachęcają one firmy do większych wydatków na B+R oraz do inwestycji w zakresie innowacji, bo w tym kierunku idzie cały świat.

Ważne jest w tym kontekście, by takie zachęty były trwałe i spójne z innymi politykami państwa. Mówię o tym, bo okazuje się, że jeden resort zachęca firmy do korzystania z ulg na B+R, drugi zaś ma bardzo konserwatywne podejście interpretacyjne co do tego, kiedy można zastosować ulgę. Jeśli pójdzie tak dalej i pionierzy innowacji będą mieli kłopoty na poziomie kontroli korzystania z tych mechanizmów, to zniechęci to innych.

Ale w Polsce firm zaawansowanych technologicznie mamy chyba niewiele. Bo najwięcej jest mikrofirm, właściwie osób działających na własny rachunek, z mikroprzychodami i mikrozyskami. Ich też warto wspierać?

Są pomysły adresowane do tych mikrofirm, np. wprowadzające obniżkę składek na ZUS przy przychodach do 5 tys. zł miesięcznie. Trzeba mieć jednak na uwadze, że zwykle skala działalności tych firm nie pozwala na prawdziwy rozwój. Przychody na tym poziomie pozwalają zarobić na chleb, ale to za mało, by marzyć o czymś większym. Ulga w składkach do ZUS to maksymalnie kilkaset złotych miesięcznie. To nie sprawi, że nagle takie firmy zaczną się dynamicznie rozwijać, choć wzmocni nieco ich bieżące dochody.

To jakie wsparcie uważa pan za najbardziej prorozwojowe?

Współpraca z większymi podmiotami, z firmami, które dają się rozwijać, ale i oczekują inwestycji w innowacje. Jestem zwolennikiem takich rozwiązań jak Polska Strefa Inwestycji. To mechanizm bezpieczny dla finansów państwa, a jednocześnie pozwala osiągnąć określone cele. Bezpieczny, bo aby firma mogła skorzystać z ulgi podatkowej, musi najpierw zainwestować, zatrudnić ludzi, działać na wysokich obrotach i osiągać odpowiednią rentowność. Jednocześnie dzięki ustaleniu kryteriów wsparcia w zależności od rodzaju prowadzonej działalności, jej skali czy lokalizacji, możliwe jest ożywienie gospodarki tych regionów, w których inwestorzy rzadko się pojawiali.

Ale także dotychczas inwestorzy w mniej rozwiniętych regionach mogli liczyć na wyższe dotacje unijne albo ulgi w specjalnych strefach ekonomicznych. I to nie pomagało.

Rzeczywiście wyższa tzw. intensywność wsparcia, która miała promować m.in. Polskę wschodnią, nie do końca zdawała egzamin – ze względu na taki sam okres zwolnienia w specjalnych strefach ekonomicznych bez względu na lokalizację. Przedsiębiorcy, licząc rentowność swojego przedsięwzięcia, często dochodzili do wniosku, że całej przysługującej im pomocy w danym okresie czasu nie są w stanie wykorzystać, więc ten atut, np. Podlasia, topniał.

W Polskiej Strefie Inwestycji będzie inaczej – tutaj inwestor wybierający Podlasie będzie miał 15 lat zwolnienia, a ten na Dolnym Śląsku tylko 10 (z wyjątkiem gruntów objętych SSE – wszystkie mają 15 lat zwolnienia bez względu na lokalizację). Te 5 lat dla w pełni działającego zakładu będzie miało znaczenie i może robić różnicę przy wyborze lokalizacji, choć na pewno nie wszyscy od razu zaczną raptownie wybierać Polskę wschodnią. Ale niech jeden na pięciu inwestorów pojedzie na Warmię, Podlasie, Lubelszczyznę czy Podkarpacie, zobaczy, że tam też jest infrastruktura, że są ludzie, potencjał i inni przedsiębiorcy. A potem niech co piąty zainwestuje, to już będzie to duże osiągnięcie.

Oczywiście w ramach PSI można też otrzymać prawo do ulgi, inwestując przykładowo na Śląsku, czy Mazowszu, z tym że inwestycja musi mieć odpowiednią skalę. Chodzi właśnie o to, by polityka gospodarcza wprowadzała bodźce do rozwoju firm w priorytetowych dla państwa kierunkach.

Co ważne też z punktu widzenia dyskusji o stuleciu naszej niepodległości, ten mechanizm wsparcia przedsiębiorczości nie jest zdefiniowany w czasie – tzn. ma działać bezterminowo. I żeby przyniósł rezultaty, musi być rozpatrywany w kategoriach długoterminowych.

Obecnie polityka gospodarcza rządu to także wskazywanie pewnych branż gospodarki, które zdaniem rządu są najbardziej perspektywiczne – np. elektromobilności czy produkcji dronów. To dobre podejście?

Ogólnie rzecz biorąc, tak, choć trudno sobie wyobrazić, by państwo wskazywało palcem, co kto ma robić. Ale tworzenie warunków do rozwoju danego sektora gospodarki jak najbardziej jest zadaniem państwa. Państwo jest właśnie od tego, żeby nakreślać pewne kierunki rozwoju, tworzyć bodźce, lekko popychać przedsiębiorców w jakąś stronę. I ciągle przypominać firmom, że nie istnieje stan doskonałości, gdy można powiedzieć, że dane przedsiębiorstwo już wszystko osiągnęło. To mit, konkurencja nigdy nie śpi, i jeśli ktoś nie chce zostać na spalonym, zawsze musi iść do przodu, wymyślać nowe rozwiązania.

Choćby w obszarze elektromobilności – wszyscy mają przekonanie, że trzeba w ten obszar inwestować, mimo że nie mają jasności, jak on będzie wyglądał. Nie zmienia to faktu, że najwięksi gracze w branży motoryzacyjnej, i nie tylko, inwestują miliardy w badania i rozwój, by nie zostać w tyle. Jeszcze większy wyścig widać w nowych technologiach. Państwo, urzędnicy, nie są w stanie przewidzieć, jaki dokładnie produkt zyska w przyszłości przewagę, ale może wspierać firmy, by inwestowały w rozwój i konkurowały z sukcesem. ©?

Paweł Tynel – partner, lider zespołu ulg i dotacji inwestycyjnych oraz dyrektor ds. operacyjnych w EY. Jest liderem zespołu wspierającego inwestorów krajowych i zagranicznych, w tym przedsiębiorstw sektora nowych technologii, w ubieganiu się o pomoc publiczną z funduszy UE oraz ze środków budżetowych. ?

100 lat gospodarki
Przyszłość rynku prawnego to outsourcing obsługi prawnej
100 lat gospodarki
Bank finansujący państwowe przedsięwzięcia
100 lat gospodarki
Krzysztof Tchórzewski Elektromobilność sposobem na walkę ze smogiem