Tak, jak można było się spodziewać, środowe wydarzenia na rynku walutowym toczyły się pod dyktando danych o inflacji w Stanach Zjednoczonych. Zanim się one ukazały rynek nie mógł obrać kierunku, chociaż euro starało się umacniać w stosunku dolara. Prawdziwa zabawa zaczęła się po publikacji inflacyjnego odczytu.
Co prawda okazało się, że inflacja w Stanach Zjednoczonych nadal pozostaje stosunkowo wysoka (8,5 proc.), ale nie dość, że miesiąc wcześniej mieliśmy odczyt na poziomie 9,1 proc., to jeszcze środowe dane rozminęły się z oczekiwaniami rynkowymi (spodziewano się odczytu na poziomie 8,7 proc.). Rynek uwierzył, że szczyt inflacji w Stanach Zjednoczonych mamy za sobą, a to może z kolei być argumentem do tego, aby Rezerwa Federalna złagodziła ton.
Na takim podejściu wyraźnie tracił dolar. W stosunku do euro, amerykańska waluta osłabiała się po południu nawet 1 proc., a para EUR/USD wyszła powyżej poziomu 1,03. Otoczenie to sprzyjało również złotemu. Szczególnie mocno prezentował się on właśnie w relacji z „zielonym”. Umacniał się o prawie 1,2 proc. i za amerykańską walutę trzeba było płacić 4,55 zł. Nieco mniejszy ruch widzieliśmy na parze EUR/PLN chociaż i ona wykonała ruch w dół. Euro kosztowało po południu 4,68 zł. Teraz pozostaje pytanie o to, jak długo dolar będzie w defensywie. Lista ryzyk rynkowych nie kończy się na inflacji, a przecież to dolar jest bezpieczną przystanią.