Wzrost cen surowców z kolei może mieć miejsce ze względu na potężne inwestycje oraz ogromną podaż pieniądza papierowego, którą zwiększyły banki centralne na całym świecie.

W zasadzie od końca I kwartału ubiegłego roku trwa hossa surowców, dzięki której ceny miedzi wspięły się o prawie 110 proc. Ruda żelaza podrożała o ponad 120 proc. Pallad czy platyna wzrosły po około 100 proc. Z kolei niezbędna dla amerykańskiego i kanadyjskiego budownictwa tarcica drzewna podrożała o 447 proc. Na rynku towarowym kukurydza zdrożała o 133 proc., soja o 85 proc., a pszenica o 58 proc. Tak gigantyczne wzrosty cen tak wielu towarów nie mogą przejść obojętnie wobec cen oferowanych konsumentom. Wydaje się zatem, że inflacja, której tak bardzo obawiają się banki centralne, bo może wymusić podwyżki stóp procentowych, czai się tuż za rogiem. W pierwszej kolejności może być widoczna we wzroście cen produkcji, a dopiero później konsumpcji.

Wzrost cen surowców ma także miejsce zgodnie z cyklem koniunkturalnym. Po najszybszej w historii recesji stoimy u progu boomu gospodarczego, gdzie surowce są jedną z lepiej radzących sobie klas aktywów. Stąd też wydaje się, że hossa, która już teraz jest potężna, jeśli chodzi o wzrost cen, może jeszcze tak prędko się nie skończyć.