Lipiec wydłużył zwyżkową serię na Wall Street i innych rynkach akcji do dziesięciu miesięcy, licząc od dołka z września 2022. Giełdowy rajd przyniósł stopniową, zauważalną ewolucję retoryki rynkowej. Podczas gdy na jesieni ub.r. rynki drżały w obawie przed nadciągającą recesją, to od tego czasu coraz częściej usłyszeć można o „miękkim lądowaniu” gospodarki, czyli uniknięciu recesji.
Jakkolwiek pod względem emocjonalnym również my jesteśmy w obozie mającym nadzieję na miękkie, bezbolesne lądowanie, to jednak nie oznacza to, że należy zamykać oczy na obiektywne sygnały dotyczące tematu potencjalnej recesji.
Pewien paradoks polega na tym, że – w porównaniu z jesiennym dołkiem na giełdach – teraz powodów do oczekiwania recesji na horyzoncie jest jeszcze więcej niż wtedy. Dostarczył ich amerykański Fed i inne główne banki centralne. Zauważmy, że podczas gdy we wrześniu 2022 stopa Fedu wynosiła 3,25 proc. – co wtedy budziło taką grozę na rynkach – to obecnie, po kolejnych sześciu podwyżkach od tamtego czasu, została wywindowana do 5,50 proc., czyli poziomu najwyższego od... ponad dwóch dekad.
Czy skutki serii podwyżek stóp dużo agresywniejszej niż przed globalnym kryzysem finansowym 2008–2009 przysłowiowo rozejdą się po kościach, jak życzylibyśmy sobie, czy jednak i tym razem Fed, zgodnie z niepisaną tradycją, doprowadzi do „pęknięcia” czegoś w gospodarkach?