Inwestorzy wciąż popełniają te same błędy, tylko szybciej

Rozmowa z Alexandrem Elderem, inwestorem i autorem książek o tematyce giełdowej

Aktualizacja: 25.02.2017 20:14 Publikacja: 03.05.2011 02:06

Alexander Elder fot. s. łaszewski

Alexander Elder fot. s. łaszewski

Foto: Archiwum

[b]„Rynek akcji wymaga ofiar, tak jak budowa piramid”, „Inwestowanie jest grą o sumie ujemnej”. Te cytaty z pańskiej książki „Zawód: inwestor giełdowy” raczej nie zachęcają do inwestowania. [/b]

No cóż, napisałem prawdę. Nie zamierzałem krzyczeć „wskakujcie do wody, jest ciepła”. Chciałem podkreślić, że inwestowanie to niezwykle interesujące, ale zarazem poważne i niełatwe zajęcie.

[b]To, że gra na rynku kontraktów terminowych ma sumę zerową albo nawet ujemną, jest zrozumiałe. Ale akcje w długiej perspektywie przecież drożeją, więc wszyscy uczestnicy gry mogą zarobić.[/b]

Tezę o inwestowaniu jako grze o sumie zerowej postawiłem m.in. w nawiązaniu do opłat, jaką domy maklerskie pobierają od transakcji. Dawniej sięgały one nawet 1 proc. wartości zlecenia, ale w ostatnich latach mocno zmalały. Gdybym dzisiaj pisał tę książkę, nie akcentowałbym już tak znaczenia opłat transakcyjnych.

Pojawiło się natomiast inne zjawisko. Wielu inwestorów mających komputery z dostępem do szybkiego Internetu wykorzystuje je jako aparaty do hazardu. Są graczami hiperaktywnymi.

[b]A przecież „klucz do sukcesu tkwi w głowie inwestora, a nie w jego komputerze”. To kolejny cytat z pańskiej książki. Czyżby był pan przeciwnikiem coraz większej automatyzacji inwestowania?[/b]

Miałem bardzo bliskiego przyjaciela Lou Taylora, któremu zadedykowałem „Zawód: inwestor giełdowy”. Do USA przybył tuż po II wojnie światowej i zarobił dużo pieniędzy na giełdzie. Nigdy nie posiadał komputera i kiedyś chciałem mu go kupić. Nie przyjął takiego prezentu.

Ja jednak nie potrafię inwestować bez komputera. To bardzo pożyteczne narzędzie. Tylko nie wolno zapominać, że tak jak jakość twojego auta nie przesądza o tym, czy jesteś dobrym kierowcą, tak twój sprzęt nie przesądza o tym, czy jesteś skutecznym inwestorem. Na rynkach finansowych liczy się to, jak podejmujesz decyzje, jakie masz wyczucie.

[b]Wielu inwestorom detalicznym może jednak być trudno w to uwierzyć. Coraz więcej się mówi o handlu wysokich częstotliwości i innych w pełni zautomatyzowanych systemach inwestycyjnych stosowanych przez dużych graczy. Drobni inwestorzy w takim towarzystwie muszą się czuć bezsilni.[/b]

Rynek akcji jest ogromny. Jednocześnie może się na nim toczyć wiele gier, i tak się właśnie dzieje. Handel na giełdzie przypomina nieco medycynę, w której istnieją różne specjalności: chirurgia, psychiatria, anestezjologia. Lekarz nigdy nie jest ekspertem w każdej z tych dziedzin. Pediatra nie może nagle stwierdzić, że przerzuci się na chirurgię plastyczną, bo dostrzegł, że można na tym dużo zarobić.

Tak samo nie każdy inwestor może się zająć handlem wysokich częstotliwości. Ale to nieistotne, bo na rynku finansowym inwestor może się czuć jak komar w kolonii nudystów. Cele są wszędzie, można między nimi wybierać. Trzeba opracować plan, jak to robić, który będzie pasował do twojej osobowości i do twoich ograniczeń. A handel wysokich częstotliwości tak jak się pojawił, tak zniknie, podobnie jak inne nowinki, np. fale Elliotta czy sieci neuronowe.

[b]Ale co ma zrobić inwestor, którego skuteczna  strategia jest nagle niweczona przez „błyskawiczne załamanie” (flash crash), takie jak to z 6 maja ub.r., do którego przyczyniły się inwestycyjne automaty.[/b]

Ludzie są tym wydarzeniem faktycznie wystraszeni i zdegustowani. Ale w odpowiedzi na nie już zmieniane są regulacje. Ludzie zaangażowani w niebezpieczne praktyki zostaną wyparci z rynku.

W każdym razie w USA inwestorzy wciąż są przestraszeni. Indeksy giełdowe są na najwyższym poziomie od dwóch lat, ale wielu graczy wciąż nie bierze w tych zwyżkach udziału. Dla mnie jest to znak, że rynek byka się jeszcze nie skończył. Przeciwnie, jest to dopiero jego późna wiosna, ale jeszcze nie lato. Hossa dobiegnie końca, gdy wszyscy będą zadowoleni.

[b]Wielu analityków przestrzega, że zwyżki na giełdzie mogą ustać, gdy skończy się program ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej przez Fed. Pan się tego nie obawia?[/b]

Nie ma się czego obawiać. To jasne, że program ten się skończy. Być może spowoduje to jakieś perturbacje na rynku akcji, które przecież nie mogą nieprzerwanie drożeć. Ale tak czy inaczej rynek byka jest jeszcze młody.

[b]Dowodem na to, że wielu sparzonych kryzysem inwestorów omija giełdę szerokim łukiem, jest niski wciąż wolumen obrotów na większości giełd. Co musi się stać, aby ci gracze wrócili na rynek?[/b]

Akcje muszą jeszcze podrożeć. Przecież ludzie lubią kupować drogo, a sprzedawać tanio.

[b]To brzmi jak dewiza kontrarianina. Sprzedaj, gdy na rynku panuje skrajny optymizm, kup, gdy wszyscy są pesymistami.[/b]

Gdy nastroje są skrajne, kontrarianizm ma sens. Ale nie wolno być permanentnym kontrarianinem. Czasem należy iść za tłumem inwestorów, a czasem w przeciwną stronę. Tłum często ma rację, na przykład w trakcie hossy.

[b]Jakie jeszcze błędy popełniają inwestorzy? Czy coś się w tej materii zmieniło, od kiedy obserwuje pan rynki?[/b]

Ludzie popełniają wciąż te same błędy, tyle że szybciej.

[b]Jakie to błędy?[/b]

Hazardowe podejście do inwestowania, brak planowania, nierejestrowanie swoich transakcji, oderwanie od innych ludzi, co skutkuje powtórnym wynajdywaniem koła, obracanie zbyt dużymi kwotami... To niezmienna lista. Ale to dobrze, bo dzięki tym błędom profesjonaliści mogą zarabiać pieniądze. Duże ryby zjadają mniejsze. Im więcej tych mniejszych, tym lepiej.

[b]Wizja rynku, na którym duże ryby, czyli inwestorzy instytucjonalni, pożerają giełdowy plankton, czyli inwestorów indywidualnych, nie jest dla tych ostatnich zbyt zachęcająca. Tym bardziej że to właśnie ci duzi gracze dysponują lepszymi technologiami. [/b]

Duże ryby trudno złowić tylko dlatego, że są ostrożniejsze, nie chwytają wszystkiego. Ale małe ryby nie są wcale skazane na pożarcie, choć jest duże prawdopodobieństwo, że tak się stanie. Mają jednak szansę urosnąć, tylko że też muszą być ostrożne, muszą poświęcić czas na naukę. Tymczasem duże ryby się starzeją, robią się wolniejsze, coraz bardziej leniwe.

[b]Czy to, że inwestorzy wciąż popełniają te same błędy, oznacza, że bańki spekulacyjne i krachy zawsze będą nieodłącznym elementem giełdowej gry? Taką tezę stawia popularny ostatnio ekonomista Nouriel Roubini. Jego zdaniem wszystkie kryzysy rozgrywają się według podobnego scenariusza, nie są więc żadnymi „czarnymi łabędziami”, czyli nieprzewidywalnymi wydarzeniami. [/b]

Nie potrafię ocenić, jak dobrym ekonomistą jest Roubini, bo sam nie mam ekonomicznego wykształcenia. Wiem natomiast, że gdy tylko wypowiada się o rynku akcji, zawsze, nieprzerwanie się myli. Cokolwiek by nie powiedział, inwestorzy powinni postępować przeciwnie i na pewno lepiej na tym wyjdą. Mam wrażenie, że Roubini jest dobry jedynie w przewidywaniu przeszłości.

[b]A jakie są według pana najlepsze wskaźniki ekonomiczne pozwalające na ocenę teraźniejszości i ewentualne przewidywanie przyszłości?[/b]

Ja w ogóle nie śledzę danych makroekonomicznych. Sądzę, że są one już odzwierciedlone w cenach akcji. Ale wiem, kiedy dane fundamentalne są publikowane, i w te dni jestem bardzo ostrożny. Przykładowo, gdy mam akcje spółki, która ma w czwartek przedstawić sprawozdanie finansowe, na ogół sprzedaję je w środę. Staram się uniknąć nieprzewidywalnych wahań cen akcji, które raport może spowodować. To samo dotyczy danych ekonomicznych.

[b]Przedkłada pan analizę techniczną nad fundamentalną?[/b]

Tak. Liczby zawarte w raportach finansowych spółek są poddane obróbce księgowych.

Wyniki zależą więc od tego, jak księgowi „wymasują” faktyczne dane finansowe firmy. Trzeba umieć przez to przeniknąć, aby mieć z przeglądania takich raportów jakiś pożytek. Warren Buffett to potrafi i dlatego inwestuje tak, jak inwestuje.

[b]W ogóle nie inwestuje pan długoterminowo?[/b]

Rzadko. Ale lubię inwestować z gwiazdami, tzn. wybitnymi prezesami. Akcje zarządzanych przez nich spółek trzymam przez lata. Kupiłem np. akcje Forda, gdy jego prezesem został Alan Mulally (w 2006 r. – przyp. red.), który wcześniej uratował Boeinga. Od tego czasu papiery Forda podrożały z 2 dolarów do 18 dolarów, a ja wciąż mam je w portfelu.

[b]Które spośród wskaźników technicznych uważa pan za najbardziej wartościowe?[/b]

Mam listę swoich ulubionych. Patrzę na średnie kroczące, koperty, wskaźnik MACD, indeks siły względnej (RSI), stosunek liczby spółek ustanawiających nowe maksima do liczby spółek ustanawiających nowe maksima i minima (tzw. new high new low index)... Nie trzeba stosować wielu wskaźników, aby skutecznie inwestować. Pięć w zupełności wystarczy. W końcu inwestor przygląda się tylko pięciu danym: cenom otwarcia, zamknięcia, maksymalnej, minimalnej i wolumenowi obrotów.

Ważne jest jednak, żeby mieć wyczucie do liczb, sprawnie wykonywać w głowie podstawowe operacje matematyczne, choćby w przybliżeniu. Tylko wówczas można szybko reagować na zmieniające się notowania. Co nie oznacza, że inwestor musi być doskonałym matematykiem.

[b]Może nawet lepiej, żebym nim nie był? Często pan powtarza, że wyższe wykształcenie raczej przeszkadza w inwestowaniu, niż pomaga.[/b]

Wyższe wykształcenie faktycznie jest zwykle przeszkodą na drodze do sukcesu na giełdzie. Rodzi ono w ludziach poczucie, że są w stanie wszystko rozgryźć.

Wyróżnia się dwa rodzaje przyczynowości: dynamiczną i stochastyczną. Dynamiczna przyczynowość ma miejsce, gdy zjawisko A prowadzi do B, np. gdy popycham szklankę, a ona się przesuwa. Stochastyczna przyczynowość zachodzi np. wtedy, gdy losując parę skarpet z szuflady, w której większość par jest czarna, a tylko kilka białych, zakładam, że wyciągnę czarną. Innymi słowy, A jest bardziej prawdopodobne niż B, ale nie determinuje B jednoznacznie. Otóż ludzie z wyższym wykształceniem święcie wierzą w przyczynowość dynamiczną. Gdy do lekarza przychodzi pacjent skarżący się na ból, lekarz zleca mu badania. Jeśli nie wykryje przyczyny bólu, zaleci drugie badania, poradzi się innego lekarza itd. Wie, że jeśli uzyska dobre informacje, postawi dobrą diagnozę. Tymczasem na giełdzie trzeba umieć stawiać na zdarzenia, które nie są pewne, ale bardziej prawdopodobne niż inne. Giełda działa jak szuflada ze skarpetami.

[b]Wykształceni ludzie nie lubią niepewności?[/b]

Tak bym powiedział. Lubią mieć pewność, zdanie na każdy temat, podczas gdy na giełdzie jest sporo chaosu, nie można wszystkiego przewidzieć, zrozumieć.

[b]A czy prawdą jest, że kobiety – jeśli w ogóle zdecydują się na grę na giełdzie – są lepszymi inwestorami?[/b]

Jak pisałem w jednej z książek, według mnie odsetek inwestorów odnoszących sukcesy jest wśród kobiet wyższy. Wynika to z tego, że są one mniej aroganckie, a arogancja jest w handlu akcjami zabójcza. U mężczyzn, gdy już zdecydują się na jakąś transakcję, włącza się ich wysoka samoocena. Po prostu muszą mieć rację. Jeśli rynek idzie w oczekiwanym kierunku, mężczyzna nie zamyka pozycji, bo chce się jeszcze bardziej utwierdzić w swoim przekonaniu. A jeśli rynek idzie w przeciwnym kierunku, to znoszą straty i czekają, aż sytuacja się odwróci i potwierdzi ich przekonanie.

Kobiety według mnie są bardziej nastawione na realizacje zysków i unikanie strat niż na szukanie potwierdzenia swoich opinii. Kobiety są też bardziej skłonne do prowadzenia rejestru transakcji, co uważam za bardzo ważny element sukcesu.

[b]Jakie jeszcze cechy oprócz wyczucia liczb i swego rodzaju skromności powinien mieć inwestor?[/b]

Musi prowadzić rejestr swoich transakcji, aby znać ich historię. Ja wszystkie swoje transakcje mam zaznaczone na wykresach: kiedy zająłem pozycję, kiedy ją zamknąłem i dlaczego.

[b]Co jeszcze doradziłby pan czytelnikom „Parkietu”? [/b]

Tym początkującym na giełdzie powiedziałbym, żeby przeznaczyli na naukę inwestowania tyle czasu i pieniędzy, ile przeznaczyli na wyższą edukację.

[b]Czy nie ma pan wrażenia, że po kryzysie bycie inwestorem wymaga gruboskórności? Dziś każda forma gry na giełdzie w oczach przeciętnego człowieka jest spekulacją. Raczej nie przychodzi im na myśl obraz inwestora jako człowieka wiodącego ciekawe, wolne od rutyny życie, jaki można znaleźć w pańskich książkach.[/b]

Mnie to nie obraża, gdy ktoś mnie nazywa spekulantem. Słowo to pochodzi od łacińskiego „speculare”, czyli patrzeć, wypatrywać. Spekulant to ktoś, kto patrzy dalej niż inni. Uważam to za pozytywne określenie.

[b]Jest chyba jednak trochę racji w zarzutach, że inwestorzy krótkoterminowi nie angażują się w kontrolę spółek, których akcje posiadają w swoim portfelu. A taka postawa przyczyniła się do ostatniego kryzysu. Banki zaangażowane na rynku subprime nie działały w interesie akcjonariuszy, którzy jednak nie reagowali.[/b]

Nie chciałbym się wypowiadać na temat ładu korporacyjnego. Nie znam się na tym.

[b]„Zawód: inwestor giełdowy” ukazał się w Polsce po raz pierwszy w 1998 r. Napisał pan do tej książki przedmowę, odwiedził też Warszawę. Dziś znów ma pan okazję obserwować nasz rynek. Jak ocenia pan zmiany, które w tym czasie zaszły?[/b]

W latach 1996–1998 polska giełda wciąż raczkowała. Nie było jeszcze na niej wielu spółek. Gdybym wówczas był mądrzejszy, kupiłbym akcje wszystkich tych firm. Niestety, tego nie zrobiłem. Ale z drugiej strony GPW wciąż jest średniej wielkości rynkiem, który nieustannie rośnie. Nie jest już może tak ekscytujący jak w 1998 r., ale nie jest też jeszcze dojrzały, jest nastolatkiem. To znaczy, że wciąż jest dobra pora, aby kupować polskie akcje.

[b]Ale pan nie inwestuje poza USA.[/b]

Nie. Inwestowanie jest wymagającym zajęciem, które wymaga czujności. Nie mogę więc inwestować na rynkach, które funkcjonują w czasie, gdy ja śpię.

[b]Dziękuję za rozmowę.[/b]

[ramka][srodtytul]Inwestor i psycholog [/srodtytul]

Alexander Elder urodził się w 1950 r. w Leningradzie, a wychował w Estonii, gdzie studiował medycynę. Mając 23 lata, zbiegł z radzieckiego statku, na którym pracował jako lekarz, do amerykańskiej ambasady na Wybrzeżu Kości Słoniowej. W USA zrobił specjalizację z psychiatrii i pracował jako redaktor poświęconego tej dziedzinie pisma „The Psychiatric Times”. Dziś utrzymuje, że wiedza psychiatry jest mu bardzo przydatna w grze na giełdzie.

Jego przygoda z rynkiem finansowym zaczęła się od przypadkowej lektury „Jak kupować akcje?” Louisa Engela. W 1993 r. napisał własną książkę o handlu akcjami „Trading for a living”, w Polsce znaną pod tytułem „Zawód inwestor giełdowy”. To nie tylko uznany podręcznik analizy technicznej, w którym Elder proponuje także dwa narzędzia własnego autorstwa, ale też próba zrozumienia psychologii rynku. Dziś książka ta należy do kanonu lektur każdego inwestora. Także w Polsce, gdzie jej pierwsze wydanie ukazało się już w 1998 r.

W 2002 r. Elder opublikował „Come Into My Trading Room”, a w 2006 r. „Entries and Exits”. W tym roku spod jego pióra wyszła kolejna pozycja, „The New Sell and Sell Short”. Swoimi doświadczeniami Elder dzieli się z początkującymi inwestorami nie tylko w książkach. Od 1998 r. prowadzi firmę szkoleniową Financial Trading Seminars i organizuje kursy inwestycyjne.

Alexander Elder gościł w Polsce na zaproszenie CDM Pekao, który podobnie jak GPW świętował w kwietniu  20-lecie istnienia. Z tej okazji ukazała się też specjalna, limitowana edycja książki „Zawód inwestor giełdowy”. [/ramka]

[i]„Zawód inwestor giełdowy. Edycja specjalna” Alexander Elder, przekład: Anna Nowińka, Wolters Kluwer Polska Warszawa 2011[/i]

[[email protected]][email protected][/mail]

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie