Czy główne indeksy warszawskiej giełdy wyczerpały już potencjał do spadków?
WIG i WIG20 wykonują jak na razie ruch korekcyjny pierwszej fali hossy, która zaczęła się w czerwcu 2012 r. I chociaż osuwanie na południe trwa od początku roku, to średnioterminowa struktura hossy nie została naruszona. WIG z racji na swój dochodowy, a nie cenowy model, powinien stanowić trzon analiz rynkowych, a patrząc na jego wykres okazuje się, że strefa wsparcia przebiega w dosyć szerokim przedziale 44 500–42 900 pkt. Od początku roku WIG spadł w trójfalowej formacji A-B-C, gdzie fale A i C są równej długości, zatem z punktu widzenia teorii fal Elliotta istnieją silne przesłanki ku temu, aby doszukiwać się już dna korekty.
Technicy zapewne zauważyli, że od 22 do 26 marca doszło do arcyciekawego układu – powstało objęcie bessy w bessie zakończone białym młotem. Taki schemat świeczek wystąpił ostatnio w lipcu 2002 r., czyli tuż przed rozpoczęciem nowej fali hossy. Niestety w tamtym okresie Wall Street także szukało dna i po jego znalezieniu GPW poruszała się w rytm tego, co zagrali amerykańscy gracze. Tym razem jest zupełnie inaczej, ale nie przekreśla to wzrostowego scenariusza dla polskich akcji. W ostatnich miesiącach rytm naszemu rynkowi nadają nastroje na Emerging Markets (EM), a patrząc na ostatnią obronę brazylijskiej Bovespy na średnioterminowym wsparciu czy też walkę węgierskiego indeksu BUX na linii trendu wzrostowego, należy wnioskować, że popyt na akcje z EM ponownie rośnie. Ważnym oporem dla WIG w tym tygodniu jest poziom 45 304 pkt – jeśli dojdzie do wybicia, będzie można oczekiwać dalszej podróży na północ.
Dlaczego nie udaje nam się iść w ślad za indeksami w USA, które biją rekordy?
Niestety o zachowaniu warszawskich indeksów decyduje koniunktura na rynkach EM, a ta w I kwartale nie była sprzyjająca. Ma to swoje plusy, gdyż w wypadku zniżek Xetry czy S&P500 potencjał do spadków na GPW będzie już zdecydowanie ograniczony i trudniej będzie o przecenę naszych blue chipów.