Giełdowa mozaika A.D. 2015

Mijający rok z pewnością na długo zapisze się w pamięci inwestorów. Nie brakowało ważnych decyzji, dramatycznych wydarzeń i zwrotów sytuacji.

Publikacja: 25.12.2015 10:14

Czekając na rok byka...

Czekając na rok byka...

Foto: Archiwum

Ich konsekwencje będziemy obserwować także w kolejnych miesiącach. Warto o tym pamiętać, bo zmiana kalendarza nie oznacza automatycznej zmiany głównych tendencji.

Selektywna bessa w Warszawie

Choć generalnie o naszym parkiecie po ostatnich 12 miesiącach nie da się powiedzieć zbyt wiele dobrego, a dyskutowanie ze zdecydowanie rozczarowaną większością może być ryzykowne, to jednak chłodne spojrzenie bywa w inwestowaniu znacznie lepszą opcją niż emocje i narzekanie na okoliczności. Przede wszystkim nie należy zapominać o podzieleniu mijającego roku na dwie fazy. Do połowy maja posiadacze akcji powodów do narzekań raczej nie mieli. Po tej dacie czerwone światło paliło się przed chętnymi do kupowania akcji coraz bardziej intensywnie, i to nie tylko w Warszawie. Najbardziej zagrożone kierunki nietrudno było zidentyfikować. Spółki surowcowe, banki i energetyka, a więc w praktyce WIG20, były bez szans częściowo z powodów fundamentalnych, częściowo mających związek z polityką. Jednak nawet w gronie blue chips znalazły się wyjątki, takie jak Asseco, PGNiG, PKN Orlen i Eurocash, odporne i na koniunkturę, i na politykę.

Na wpływy polityczne i postrzeganie z perspektywy emerging markets zdecydowanie odporne były mWIG40 i sWIG80, co do których można mieć zastrzeżenia, ale z pewnością trudno w ich przypadku mówić o bessie. Akcje ponad połowy średnich spółek kończą rok na plusie, w przypadku ponad jednej trzeciej plus zaczyna się od 30 proc., a dla szczęśliwej dwunastki od 40 proc.

Patrząc z perspektywy branżowej, można wręcz wskazać na wyraźną przewagę byków nad niedźwiedziami w stosunku siedem do czterech. Te ostatnie, poza wspomnianą feralną trójką, dominowały jeszcze jedynie w telekomunikacji. Szukając szczęścia wśród spółek chemicznych, budowlanych, paliwowych czy informatycznych, można było liczyć na spore zyski. Kuriozalna sytuacja miała miejsce w przypadku firm ukraińskich. Choć indeks w Kijowie, tracący 36 proc., należał do najgorszych na świecie, „nasz" WIG Ukraina zyskał prawie 50 proc., plasując się w globalnej czołówce.

Na światowych giełdach bez schematów

Niełatwo jednoznacznie scharakteryzować sytuację na światowym rynku akcji. Choć ogólne wrażenie dużej nerwowości i dynamiki zmian jest z pewnością adekwatne do tego, co działo się na większości parkietów, to jednak nie ma ono wyraźnego odzwierciedlenia we wskazaniach globalnych indeksów. MSCI World stracił w ciągu roku niecałe 4,5 proc., a MSCI All Country niespełna 6 proc., co trudno uznać za wielkie wydarzenie, choćby w porównaniu z 2011 r., gdy zniżki sięgały odpowiednio 7,6 proc. i 9,4 proc., przy znacznie większej niż w ostatnich miesiącach zmienności. Nadal też trudno mówić o czymś więcej niż o korekcie trwającej od 2009 r. tendencji wzrostowej. Druga połowa mijającego roku pozostawia po sobie niezbyt przyjemne wrażenie, ale poza wspomnianym 2011 r. podobne epizody rynek przeżywał także w 2010 i w 2012 r. i za każdym razem kończyły się one bez większych konsekwencji. Oczywiście każdy trend kiedyś się kończy, ale to nie powód, by upatrywać przełomu w wydarzeniach mijającego roku lub spodziewać się go w nadchodzącym, choć pewnie za 12 miesięcy w tej kwestii będziemy wiedzieć znacznie więcej.

Globalne średnie ukształtowane zostały rzecz jasna w wyniku działania bardzo zróżnicowanych tendencji, na które składały się z jednej strony 40-proc. zwyżki, na przykład w Szanghaju (Shanghi B-Share) czy Budapeszcie, z drugiej zaś 15–20-proc. spadki, jak choćby w Atenach, Warszawie, Singapurze i Tajlandii, jak również znacznie mniej spektakularne zmiany na parkietach głównego nurtu. Chcąc koniecznie doszukać się w tych zróżnicowanych tendencjach jakiegoś schematu, można próbować łączyć je z polityką pieniężną. Na tym gruncie z pewnością da się wyjaśnić dysproporcje między tracącymi 2–4 proc. indeksami w Stanach Zjednoczonych, które nie mają kłopotów ani gospodarczych, ani politycznych, a wskaźnikami głównych (Frankfurt, Paryż) i satelitarnych (Belgia, Włochy) wskaźników europejskich, zwyżkujących po 7–10 proc., mimo stagnacji gospodarczej i wstrząsów politycznych w strefie euro i na całym kontynencie. Mieści się w nim również Japonia, ze zwyżkującym o ponad 8 proc. Nikkei, przy słabnącej w drugiej połowie roku gospodarce. Przy całej specyfice można do tego dołączyć również Chiny, choć trudno określić, na ile zwyżki indeksów były wynikiem starcia działań spekulacyjnych z administracyjnymi próbami ich okiełznania, a na ile rynkowego konsensusu między rekordowym spowolnieniem gospodarczym a cyklem sześciu obniżek stóp procentowych w ciągu ostatnich 12 miesięcy.

Niezbyt przydatny jest schemat negatywnego wpływu zaostrzania amerykańskiej polityki pieniężnej i związanego z nim umocnienia dolara na giełdy emerging markets, jak i podział parkietów ze względu na wydarzenia na rynkach surowcowych. W tym drugim kontekście da się uzasadnić kilkunastoprocentowe zniżki indeksów w Kanadzie i Brazylii, ale trudniej z zaledwie 4-proc. spadkami w Australii czy Rosji. Do zróżnicowania kondycji rynków wschodzących lepszym kluczem może być natomiast ryzyko, widoczne szczególnie w odniesieniu do Ukrainy, Grecji, Turcji i zdecydowanie odmiennie oceniane, z poprawką na niską płynność, w przypadku choćby Węgier, Łotwy i Estonii. Słabą postawę większości parkietów azjatyckich można wiązać bardziej z oddziaływaniem sytuacji w Chinach niż z decyzjami Fedu.

Surowcowa zapaść

Nie ma wątpliwości, że rynek surowcowy jest największym przegranym mijającego roku. Indeks CRB zniżkujący o 25 proc. zaliczył największy spadek od 2009 r. (wówczas stracił 36 proc.) i znalazł się na poziomie najniższym od sierpnia 2002 r., przełamując dołek wyznaczony po ostatnim globalnym kryzysie finansowym. Od minimum osiągniętego w 2002 r. dzieli go jedynie około 16 proc. Analitycy techniczni pewnie nie mieliby żadnego problemu z akceptacją takiego poziomu docelowego, a bardziej odważni mogliby wskazywać dołek z 1999 r. Kiedy patrzy się na rozwój sytuacji na rynku ropy naftowej, perspektywę kontynuacji wojny cenowej i najwyższy od 1930 r. poziom zapasów surowca oraz wciąż rachityczne tempo wzrostu globalnej gospodarki, taki scenariusz nie wydaje się nierealny także z fundamentalnego punktu widzenia. Wszelkie psychologiczne bariery straciły znaczenie. Rok 2015 był piątym z rzędu spadkowym rokiem indeksu, a jednocześnie trend nie tylko nie wykazuje oznak wyczerpywania swego potencjału, ale wręcz nabiera dynamiki. Pod względem czasu trwania należy już do historycznych rekordzistów. Jedynie z punktu widzenia skali spadku ustępuje bessie z lat 2008–2009, ale przewaga ówczesnego krachu, sięgającego 58 proc., w porównaniu z obecną 53-proc. zniżką, ma charakter jedynie symboliczny.

Jednocześnie ceny ropy naftowej, zarówno amerykańskiej WTI, jak i Brent, znalazły się „dopiero" na poziomie z 2004 r. Od początku obecnej fali spadkowej, czyli od połowy 2014 r., poszły w dół o 68,5 proc. i na razie jedynie w przypadku WTI nie przebiły dołka z pierwszych miesięcy 2009 r. Do jego osiągnięcia brakuje jednak zaledwie nieco ponad dolara. Choć realizacja czarnego scenariusza, zakładającego osiągnięcie 20 dolarów za baryłkę, a więc poziomu analogicznego jak w przypadku CRB dołka z 2002 r., oznaczałaby trudno wyobrażalny dalszy spadek notowań o 44 proc., to wykluczyć go nie można. Wystarczy wziąć pod uwagę zniesienie zakazu eksportu surowca przez Stany Zjednoczone, nieunikniony wzrost dostaw z Iranu, determinację Arabii Saudyjskiej w prowadzeniu cenowej wojny, sytuację Rosji, która musi zwiększać i tak już rekordowo wysokie wydobycie, by ratować się przed budżetową zapaścią, czy wspomniany poziom zapasów i spowolnienie w Chinach.

Spodkom notowań ropy towarzyszyła przecena pozostałych surowców energetycznych, na przykład gazu i węgla, której skala była nawet większa niż w przypadku samej ropy. Podobnie było na rynku metali, gdzie największe spadki w tym roku, sięgające niemal 30 proc., były udziałem palladu i platyny, choć uwaga koncentruje się z oczywistych względów na miedzi. Jej notowania od początku roku poszły w dół o niemal jedną czwartą, schodząc do poziomu najniższego od maja 2009 r. Od historycznego rekordu z jesieni 2011 r. kontrakty na ten metal spadły o 56 proc. Z kolei do kryzysowego dołka brakuje im spadku o 37 proc., a więc nieco mniej niż notowaniom ropy. Choć prognozy dotyczące sytuacji na rynku miedzi nie są optymistyczne, to jednocześnie nie zakładają aż tak dużej przeceny. Mimo że producenci nie mają kartelowej organizacji, podobnej do OPEC, za pomocą której mogliby sterować wielkością podaży, to jednak wyraźnie widoczne są sygnały ograniczania produkcji, co może powstrzymać spadkową tendencję notowań.

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie