– Interesującą rzeczą jest to, jak zmieniało się postrzeganie państw Grupy Wyszehradzkiej. Na początku Czechy były uznawane za bohatera transformacji ze względu na przeprowadzone u nas liberalne reformy gospodarcze. Później bohaterem były Węgry, bo zdołały przyciągnąć duże bezpośrednie inwestycje zagraniczne. Potem liderem stała się Słowacja ze swoimi niskimi podatkami oraz reformami, a teraz palmę pierwszeństwa dzierży Polska. Jeśli ta logika się utrzyma, to następne w kolejności powinny być znowu Czechy – mówił „Parkietowi" w maju 2014 r. Tomas Sedlacek, czeski ekonomista, były doradca prezydenta Vaclava Havla. Ta przepowiednia zaczęła już się częściowo spełniać. Czechy może nie są traktowane jak lider regionu, ale na pewno stają się dla inwestorów bezpieczną przystanią.
Rentowność czeskich obligacji dziesięcioletnich sięgała w tym tygodniu zaledwie 0,5 proc., podczas gdy polskich 3,2 proc., a węgierskich 3,5 proc. Była o mniej niż 20 pb wyższa niż rentowność niemieckich dziesięciolatek tradycyjnie uznawanych za superbezpieczne. Niższą rentowność od czeskich obligacji dziesięcioletnich ma tylko podobny dług Niemiec, Holandii, Szwajcarii oraz Japonii. Również waluta naszych południowych sąsiadów cieszy się zaufaniem inwestorów. Od początku roku umocniła się wobec dolara o ponad 3 proc., podczas gdy większość walut rynków wschodzących w tym czasie słabła. Zmiana kursu euro do korony czeskiej była w tym roku nieznaczna, ale tylko dlatego, że Czeski Bank Narodowy (CNB) robi wszystko, co w jego mocy, by nie spadł on poniżej poziomu 27 koron za euro. Presja na umocnienie czeskiej waluty jest jednak na tyle duża, że część analityków spodziewa się, że CNB będzie w tym roku zmuszony porzucić obronę kursu minimalnego, tak jak na początku 2015 r. podobny manewr musiał zastosować Szwajcarski Bank Narodowy. – Mamy podobną sytuację jak z frankiem szwajcarskim ponad rok temu, tyle że na mniejszą skalę – przekonuje Andreas Koenig, szef działu europejskich rynków walutowych w Pioneer Investments.
Drukarze z Pragi
Bycie bezpieczną przystanią dla inwestorów ma oczywiście swoje plusy w postaci niższych kosztów finansowania, ale ogólnie to niewdzięczna rola, zwłaszcza dla państw, które mocno są zorientowane na eksport. Umacniający się jen jest więc uznawany za czynnik uderzający w japońską gospodarkę, umacniający się frank szkodzi szwajcarskim eksporterom, a umocnienie korony wobec euro uderza w czeskich producentów silnie zintegrowanych z łańcuchem dostaw do Niemiec. Czechy to mała, bardzo otwarta gospodarka, mocno powiązana ze strefą euro. CNB będzie więc robił wszystko, by osłabić koronę. Utrzymuje kurs minimalny od listopada 2013 r. i zapowiada, że utrzyma go przynajmniej do 2017 r. Obronie przed aprecjacją służą zarówno interwencje na rynku walutowym, jak również ultraniskie stopy procentowe. (Główna stopa CNB wynosi obecnie zaledwie 0,05 proc.). Inwestorzy wątpią, że starczy mu sił na obronę waluty i stąd bardzo niska rentowność czeskich dziesięciolatek.
– Chęć inwestorów zagranicznych do kupowania aktywów mających rentowność bliską zeru lub nawet ujemną wskazuje, że spodziewają się oni zarobić na aprecjacji waluty. Co prawda decydenci z banku centralnego przekonują, że korona bardzo się nie umocni, ale trudno sobie wyobrazić, by nie doszło do jej dużej aprecjacji – uważa Jakub Siedler, ekonomista z banku ING.
Inwestorzy mogą jednak się mylić – jak im się to często zdarza. Wielu analityków wskazuje, że CNB jest na tyle zdeterminowany, by obronić kurs waluty, że można wykluczyć szwajcarski scenariusz w perspektywie wielu miesięcy. – Czy Narodowy Bank Czeski może podążyć ścieżką wyznaczoną przez SNB w styczniu ubiegłego roku, kiedy niespodziewanie powiązanie franka szwajcarskiego z euro zostało zniesione? Wydaje się, że taka decyzja byłaby całkowicie nie na rękę nie tylko bankowi centralnemu, ale także całej czeskiej gospodarce. Nagła aprecjacja korony czeskiej doprowadziłaby do znacznych problemów. Problemy mogłyby pojawić się także w znacznie szerszej skali, zaczynając od utraty sporej części konkurencyjności przez krajowych eksporterów, co wygenerowałoby za sobą ciąg niekorzystnych zdarzeń w całej gospodarce – mówi „Parkietowi" Robert Pietrzak, analityk HFT Brokers.