Naszą analizę zacznijmy od powszechnie znanego faktu: od około pięciu lat polskie akcje przynoszą relatywnie słabe stopy zwrotu, szczególnie w porównaniu z najważniejszym rynkiem świata – amerykańskim. Powszechne dostrzeżenie tego faktu wywołało zrozumiałą falę napływu kapitałów do funduszy rynków rozwiniętych. Liczby jednoznacznie potwierdzają tę obserwację. Od końca 2010 roku do końca marca WIG urósł o... 3 proc., podczas gdy amerykański S&P500 dał zarobić 83 proc. (wliczając dywidendy). Polskie akcje bez wątpienia mają za sobą stracone pół dekady.
W długim terminie podobne stopy zwrotu
Zanim jednak na tej podstawie całkiem skreślimy walory znad Wisły z listy komponentów zdywersyfikowanego portfela inwestycyjnego, warto spojrzeć na sprawę w dużo szerszym kontekście. Podobne wyliczenia jak te powyższe, ale dla innych przedziałów czasowych, mogą się okazać sporym zaskoczeniem.
Przykładowa zagadka – o ile urósł S&P500 (z dywidendami) w ciągu 20 lat? O 364 proc. A WIG? O 331 proc. Różnica stosunkowo niewielka, nawet mimo tak znacznej słabości naszego rynku w ostatnich latach.
Najlepiej wzajemne relacje między polskim i amerykańskim indeksem zobrazować na wykresie. Okazuje się, że na przestrzeni wielu lat, licząc od końca 1994 roku (czyli już po pierwszej, euforycznej hossie na GPW), stopy zwrotu były zbliżone – oba indeksy dały zarobić średnio ponad 9 proc. rocznie. Po pierwsze, pokazuje to, że na dłuższą metę osiągnięcia rodzimego rynku akcji są silnie uzależnione od stóp zwrotu za oceanem. Po drugie, w tak długim okresie nie było wielkiej różnicy, czy miało się pieniądze w akcjach amerykańskich czy polskich. Po trzecie wreszcie, korzystne długoterminowe stopy zwrotu potwierdzają, że obie te klasy aktywów mają przynależne miejsce w zdywersyfikowanym portfelu inwestycyjnym.
Oczywiście wszystko to nie oznacza, że należy zupełnie zignorować znaczne rozbieżności, jakie pojawiły się w ciągu ostatnich pięciu lat. Długoterminowy kontekst sprawia jednak, że można na nie spojrzeć w inny sposób. Zauważmy, że uporczywa relatywna słabość GPW jest niejako historyczną „koniecznością" – aby w długim okresie stopy zwrotu na warszawskim parkiecie były zbieżne z tymi w USA, konieczne było, by polskie akcje dostały zadyszki i „poczekały" na S&P500. Zauważmy, że wcześniej – w latach 2004–2007, a potem 2009–2010 – to walory znad Wisły były „górą". Najwyraźniej ta spora nadwyżka w stopach zwrotu musiała potem zostać wyrównana na korzyść Wall Street. Teraz jednak najwyraźniej stopy zwrotu powróciły znów do stanu równowagi (obie linie widoczne na wykresie spotkały się).