W piątek 6 maja w holenderskiej miejscowości Apeldoorn rozpoczeła się 99. edycja Giro d'Italia. Miejsce rozpoczęcia wyścigu nikogo nie powinno dziwić. Po pierwsze, Holandia to kraj ludzi zakochanych w rowerach, po drugie, stało się już tradycją, że co dwa, trzy lata Giro albo Tour ruszają za granicą. Start Giro w Holandii ma miejsce po raz trzeci w XXI wieku.
Organizatorzy, firma RCS Sport, nie narzekają na brak ofert spoza Włoch. Przyjmują je chętnie, bo to dla nich doskonały interes. Holenderski region Geldria, w którym przez trzy dni ścigać się będą kolarze, zapłacił Włochom za możliwość goszczenia imprezy oglądanej przez 800 mln widzów na całym świecie około 8 mln euro. Na przygotowanie trzech etapów przeznaczy co najmniej 5 mln euro. Niektórzy rajcowie, wywodzący się głównie z partii socjalistycznej, protestują, że to zbędny wydatek na typowo komercyjną imprezę, ale obrońcy idei Giro w Geldrii odpowiadają im, że wyścig wokół Apeldoorn, Arnhem i Nijmegen przyniesie korzyści w dłuższej perspektywie.
Angielski sukces Tour de France
Wielkie, wieloetapowe wyścigi, takie jak Giro, Tour de France i najmniej popularny z nich Vuelta a Espana, przyciągają tłumy cykloturystów jeszcze w czasie rywalizacji kolarzy. Nie tak dawno mer francuskiej miejscowości Gap w Alpach Południowych Roger Didier zlecił przeprowadzenie audytu, jaki wpływ ekonomiczny ma Tour de France na miejscowe firmy. Wyszło na to, że hotelarze, restauratorzy i inni usługodawcy w jedną dobę, kiedy w Gap kończył się etap, zarobili dodatkowo 2 mln euro. Badania nie uwzględniły efektu długofalowego. Ale żeby nie było tak różowo, podobne badania zrobili w Grenoble i wyszło, że im się to kompletnie nie opłaca.
Dokładną analizę tego, jak można zarobić na wielkim kolarstwie, przeprowadziły władze angielskiego hrabstwa York, które przez dwa dni w 2014 r. gościło uczestników francuskiego wyścigu. 64-stronicowy dokument nosi tytuł „Trzy inspirujące dni". Tzw. Wielki Start przyniósł Anglikom, ale też Francuzom, ogromny sukces. Dyrektor touru Christian Prudhomme odrzucił francuskie uprzedzenia wobec Anglików i powiedział, że był to najpiękniejszy w historii początek Wielkiej Pętli. Mówią o tym także liczby. Angielskie etapy kończące się w Harrogate, Sheffield i w Londynie zgromadziły przy trasie aż 4,8 mln widzów. Kibice wygenerowali 128 mln funtów przychodów, z czego 102 mln funtów w hrabstwie York. Władze regionu wydały na organizację imprezy 27 mln funtów, więc w Anglii nie ma co dyskutować o tym, czy to się opłaca.
Anglicy powtórzyli zresztą wcześniejszy sukces. W 2007 r. organizowali Tour de France wokół Londynu. Ówczesny burmistrz miasta Ken Livingston obliczył, że zarobili dziesięciokrotnie więcej, niż zainwestowali w przygotowania. Widoczny był też efekt długofalowy. W związku z Tour de France w stolicy Anglii wzrosła liczba osób jeżdżących na rowerze, wybudowano nowe ścieżki rowerowe, ludzie zaczęli więcej wydawać na sprzęt rowerowy.