Wielki tour, wielki biznes

Organizacja wyścigów Giro d'Italia i Tour de France to coraz bardziej dochodowy interes. Nie tylko dla rosnących w siłę firm-właścicieli tych imprez, ale i dla miast goszczących kolarzy.

Publikacja: 07.05.2016 12:19

Najlepsi w peletonie mogą liczyć na zarobki liczone w milionach euro. Budżety całych drużyn zawodowy

Najlepsi w peletonie mogą liczyć na zarobki liczone w milionach euro. Budżety całych drużyn zawodowych to dziesiątki milionów euro.

Foto: Archiwum

W piątek 6 maja w holenderskiej miejscowości Apeldoorn rozpoczeła się 99. edycja Giro d'Italia. Miejsce rozpoczęcia wyścigu nikogo nie powinno dziwić. Po pierwsze, Holandia to kraj ludzi zakochanych w rowerach, po drugie, stało się już tradycją, że co dwa, trzy lata Giro albo Tour ruszają za granicą. Start Giro w Holandii ma miejsce po raz trzeci w XXI wieku.

Organizatorzy, firma RCS Sport, nie narzekają na brak ofert spoza Włoch. Przyjmują je chętnie, bo to dla nich doskonały interes. Holenderski region Geldria, w którym przez trzy dni ścigać się będą kolarze, zapłacił Włochom za możliwość goszczenia imprezy oglądanej przez 800 mln widzów na całym świecie około 8 mln euro. Na przygotowanie trzech etapów przeznaczy co najmniej 5 mln euro. Niektórzy rajcowie, wywodzący się głównie z partii socjalistycznej, protestują, że to zbędny wydatek na typowo komercyjną imprezę, ale obrońcy idei Giro w Geldrii odpowiadają im, że wyścig wokół Apeldoorn, Arnhem i Nijmegen przyniesie korzyści w dłuższej perspektywie.

Angielski sukces Tour de France

Wielkie, wieloetapowe wyścigi, takie jak Giro, Tour de France i najmniej popularny z nich Vuelta a Espana, przyciągają tłumy cykloturystów jeszcze w czasie rywalizacji kolarzy. Nie tak dawno mer francuskiej miejscowości Gap w Alpach Południowych Roger Didier zlecił przeprowadzenie audytu, jaki wpływ ekonomiczny ma Tour de France na miejscowe firmy. Wyszło na to, że hotelarze, restauratorzy i inni usługodawcy w jedną dobę, kiedy w Gap kończył się etap, zarobili dodatkowo 2 mln euro. Badania nie uwzględniły efektu długofalowego. Ale żeby nie było tak różowo, podobne badania zrobili w Grenoble i wyszło, że im się to kompletnie nie opłaca.

Dokładną analizę tego, jak można zarobić na wielkim kolarstwie, przeprowadziły władze angielskiego hrabstwa York, które przez dwa dni w 2014 r. gościło uczestników francuskiego wyścigu. 64-stronicowy dokument nosi tytuł „Trzy inspirujące dni". Tzw. Wielki Start przyniósł Anglikom, ale też Francuzom, ogromny sukces. Dyrektor touru Christian Prudhomme odrzucił francuskie uprzedzenia wobec Anglików i powiedział, że był to najpiękniejszy w historii początek Wielkiej Pętli. Mówią o tym także liczby. Angielskie etapy kończące się w Harrogate, Sheffield i w Londynie zgromadziły przy trasie aż 4,8 mln widzów. Kibice wygenerowali 128 mln funtów przychodów, z czego 102 mln funtów w hrabstwie York. Władze regionu wydały na organizację imprezy 27 mln funtów, więc w Anglii nie ma co dyskutować o tym, czy to się opłaca.

Anglicy powtórzyli zresztą wcześniejszy sukces. W 2007 r. organizowali Tour de France wokół Londynu. Ówczesny burmistrz miasta Ken Livingston obliczył, że zarobili dziesięciokrotnie więcej, niż zainwestowali w przygotowania. Widoczny był też efekt długofalowy. W związku z Tour de France w stolicy Anglii wzrosła liczba osób jeżdżących na rowerze, wybudowano nowe ścieżki rowerowe, ludzie zaczęli więcej wydawać na sprzęt rowerowy.

Skorzystało też brytyjskie kolarstwo zawodowe – zaczęły w ten sport inwestować wielkie firmy, a niedługo potem przyszły oszałamiające sukcesy. Brytyjska telewizja Sky zainwestowała w grupę kolarską. Jej dwaj gwiazdorzy Bradley Wiggins i Chris Froome jako jedyni Brytyjczycy wygrali Tour de France. Budżet Team Sky wynosi co najmniej 40 mln euro. Gwiazdy zarabiają tam dużo, jeżdżący od niedawna w tej drużynie Michał Kwiatkowski – 2 mln euro na sezon. A wszystko zaczęło się od Wielkiego Startu w Londynie w 2007 r.

Szejkowie też chcą Giro i Tour

Zagraniczne miasta płacą jednak Francuzom albo Włochom za przyjęcie kolarzy przede wszystkim z powodu prestiżu, reklamy turystycznej, a nie korzyści sportowych. Propozycje spływają z najdziwniejszych miejsc: USA, Kanady, Gwadelupy, Japonii i – co dziś już nie może dziwić – krajów Bliskiego Wschodu. Egzotyczne kierunki, choć atrakcyjne, powiększają jednak trudności logistyczne. Dwa lata temu podczas Tour de France, który zaczynał się na Korsyce, organizatorzy musieli zapewnić transport drogą morską z wyspy na kontynent 2,5 tysiącom samochodów. Samolotami i promami przemieściło się 4,5 tysiąca osób z karawany wyścigu. Było wiele narzekania.

Pomimo to nie ma wątpliwości, że włoska firma RCS Sport (Giro) czy francuskie Amaury Sport Organisation (Tour) wcześniej czy później ulegną szejkom. W tym roku kolarskie mistrzostwa świata odbędą się przecież w Katarze.

We Francji co roku o prawo do organizacji choćby jednego etapu bije się kilkaset miast. Za to, żeby dostąpić zaszczytu startu etapu, samorządy płacą 65 tys. euro, a za możliwość zakończenia etapu 110 tys. We Włoszech stawki są nieco mniejsze. Dochodzą jeszcze koszty własne, organizacyjne, przygotowania miasteczka etapowego, poprawienia dróg, czasami nawet gruntownej ich przebudowy, zabezpieczenia trasy itp. Ale i tak francuskie i włoskie miasta przekazują do kasy organizatora mniej niż zagraniczne. Holenderski Utrecht w ubiegłym roku zapłacił Francuzom 2 mln euro.

Dziesięciokrotny wzrost obrotów

Wpływy od miast etapowych stanowią istotną pozycję w budżecie wielkich tourów, choć nie kluczową. W przypadku francuskiej firmy to około 10 proc. dochodów. Dodatkowe 40 proc. zapewniają sponsorzy, a 50 proc. sprzedaż praw do transmisji telewizyjnych.

Amaury Sport Organisation (ASO) to ciekawy przykład dynamicznie rozwijającej się firmy sportowej. Jeszcze pod koniec XX wieku należała ona do sektora małych i średnich przedsiębiorstw. Dziś staje się globalnym gigantem. W ciągu 30 lat obroty tej firmy zwiększyły się dziesięciokrotnie. Między 2008 a 2013 rokiem dochód ASO podskoczył ze 121 do 180 mln euro przy rentowności sięgającej 20 proc. Stało się to w czasach, gdy kolarstwo dotknął kryzys wizerunkowy związany z dopingiem. W tym samym czasie w Niemczech ze sponsorowania kolarstwa wycofywały się największe firmy (T-Mobile), telewizje rezygnowały z transmisji wyścigów m.in. Tour de France.

Ale ASO nie żyje tylko z organizacji Tour de France. W swoim portfolio ma także inne wyścigi mniej lub bardziej znane. Dwa lata temu wykupiła udziały w hiszpańskiej firmie Unipublic – organizatora Vuelta a Espana. Śmiało wchodzi na nowe rynki, szczególnie azjatyckie, np. w Chinach, Katarze i Omanie, zachęcona sukcesem Wielkiego Startu w Anglii. ASO to także organizator Rajdu Dakar, maratonów, turniejów golfowych i wydawca dziennika sportowego „L'Equipe" będącego patronem Tour de France.

Pozycja tej firmy jest na tyle silna, że jeszcze niedawno starała się kupić RCS Sport, który należy do wielkiej, notowanej na mediolańskiej giełdzie RCS Media Group, kontrolującej najważniejsze dzienniki we Włoszech. Od ubiegłego roku RCS przypuściła kontratak na rynku kolarskim. Mocno pracuje nad poprawą wizerunku Giro, skupuje kolejne wyścigi i stanowi silną konkurencję dla ASO.

Dzięki temu kolarstwu udaje się uniknąć monopolu jednej dominującej grupy, silniejszej nawet niż Międzynarodowa Unia Kolarska. Tak jak dla każdego biznesu, tak i dla kolarstwa to zdrowa sytuacja.

[email protected]

Parkiet PLUS
Sytuacja dobra, zła czy średnia?
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Parkiet PLUS
Pierwsza fuzja na Catalyst nie tworzy zbyt wielu okazji
Parkiet PLUS
Wall Street – od euforii do technicznego wyprzedania
Parkiet PLUS
Polacy pozytywnie postrzegają stokenizowane płatności
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Parkiet PLUS
Jan Strzelecki z PIE: Jesteśmy na początku "próby Trumpa"
Parkiet PLUS
Co z Ukrainą. Sobolewski z Pracodawcy RP: Samo zawieszenie broni nie wystarczy