14 maja odbyły się dwie wielkie aukcje Warszawskiego Centrum Numizmatycznego (www.wcn.pl). Jedna zwykła stacjonarna, jakich odbywa się cztery rocznie. Drugą była aukcja jubileuszowa na 25-lecie firmy, na którą wyselekcjonowano ekstra towar. W sumie wydano około 200 tabliczek z numerami do licytacji na sali, a około 450 osób licytowało przez internet. Żadna aukcja malarstwa nie może się pochwalić taką frekwencją. Dlaczego?
Powodzenie rynku numizmatów wynika m.in. z faktu, że transakcje odbywają się dyskretnie. Łatwo ukryć posiadanie numizmatów. Można je w razie potrzeby „zdeponować" w ogródku w dołku pod gruszą. Łatwo z nimi uciekać. A jak biec z obrazem Jacka Malczewskiego?
Przede wszystkim liczy się zysk. Chętnie inwestujemy w numizmaty, bo jest to towar wysoce płynny. Natomiast nawet najlepszego obrazu nie sprzedamy od ręki. Najpopularniejszymi „lokatówkami" w Polsce niezmiennie pozostają „świnka" (złote 5 rubli) oraz złota 20-dolarówka. Monety te mają oficjalne notowania zależne od aktualnej ceny kruszcu. Można je odsprzedać zawsze i wszędzie.
Wybrane monety kolekcjonerskie dają szokująco wyższy zysk (liczą się przede wszystkim wartość historyczna, rzadkość, proweniencja i stan). Numizmaty te wymagają od kolekcjonera wiedzy. Doświadczony kolekcjoner lub antykwariusz zawsze (!) zna grupę wypłacalnych osób, które czekają na konkretne monety.
Mosiądz zamiast aluminium
Na stronie WCN podane jest archiwum ponad 175 tys. transakcji oraz fotografie obiektów. Można analizować notowania, zwyżki lub spadki cen. Rynek ten opiera się na tysiącach stałych klientów, dlatego jest stabilny.