NBA, czyli kura znosząca złote jaja

Golden State Warriors czy Cleveland Cavaliers? Kto mistrzem NBA?

Publikacja: 19.06.2016 13:17

Stephen Curry z Golden State Warriors atakuje kosz, do którego dostępu broni LeBron James z Clevelan

Stephen Curry z Golden State Warriors atakuje kosz, do którego dostępu broni LeBron James z Cleveland Cavaliers. Urodzili się na tej samej porodówce w Akron (Ohio).

Foto: Archiwum

W finałach drużyna z Kalifornii (określenie Golden State dotyczy właśnie Kalifornii), a dokładniej z Oakland, prowadziła już 3:1 w rywalizacji do czterech zwycięstw i sprawa wydawała się przesądzona, tymczasem jest już 3:3. Nie zdarzyło się jeszcze w historii NBA, by drużyna przegrywająca 1:3 zdołała przesądzić losy rywalizacji na swoją korzyść, ale ten pierwszy raz musi się kiedyś zdarzyć. Ostatni mecz w niedzielę w Oakland.

Tegoroczne finały to powtórka z ubiegłego roku, wtedy to Warriors okazali się lepsi. To również starcie dwóch wielkich gwiazd. Z jednej strony Stephen Curry, o którym się mówi, że zrewolucjonizował koszykówkę. Rewolucja polega na tym, że Curry, choć nie ma imponujących warunków fizycznych, jest królem strzelców ligi, rzuca z najbardziej nieprawdopodobnych pozycji i odległości. W dodatku wszystko przychodzi mu niesamowicie łatwo, jakby od niechcenia. W tym roku został jednogłośnym MVP sezonu zasadniczego. Dla LeBrona musiał to być policzek. „Król James", ten przydomek mówi wszystko, nie mógł być zadowolony. Co ciekawe obaj wybitni sportowcy urodzili się w tym samym szpitalu w Akron, w stanie Ohio. Dla LeBrona to rodzinne strony, inaczej było w przypadku Stephena: jego ojciec, zawodnik NBA, akurat grał dla Cavaliers. Dziś skauci NBA powinni się czaić na porodówce Akron City Hospital, by łowić kolejne koszykarskie talenty.

Dożywotni kontrakt z Nike

LeBron był namaszczony na nowego (po Jordanie) króla koszykówki, jeszcze zanim pojawił się w NBA. Oczekiwano go jak zbawiciela, spełniał wszelkie wymagania, by zostać nowym numerem jeden: oto muskularny atleta, który potrafi zdominować każdego rywala. Stał się najbardziej pożądanym towarem sportowym i pozasportowym: koncerny reklamowe płaciły mu każde pieniądze. Ostatnio firma Nike podpisała z nim dożywotni kontrakt, podobno wart ponad miliard dolarów. Dziś LeBron jest marką samą w sobie. Zupełnie inaczej było z Currym. Wybrany dopiero z siódmym numerem w drafcie (uznano zatem, że sześciu zawodników rokuje lepiej) nie zapowiadał się na gwiazdę. Mały, niepozorny, w dodatku trapiony przez kontuzje. Koncern Nike, z którym początkowo był związany, kompletnie go zlekceważył. To zresztą historia – dokładnie opisana przez ESPN – aż nieprawdopodobna: na spotkaniu w sprawie przedłużenia kontraktu przekręcono jego imię, a potem, w czasie przygotowanej przez firmę prezentacji, pomylono go z innym koszykarzem! Nic dziwnego, że Curry wolał związać się z firmą Under Armour.

W sezonie zasadniczym Warriors byli niesamowici, mówiono, że grają w innej lidze niż reszta zespołów, ponieśli zaledwie dziewięć porażek w sezonie, czyli o jedną mniej niż wielcy Chicago Bulls z Michaelem Jordanem. Pobili w ten sposób rekord, który wydawał się nie do pobicia (w sezonie zasadniczym każda drużyna rozgrywa 82 mecze). Cavaliers z kolei prezentowali się solidnie, ale nie nadzwyczajnie, trener David Blatt przypłacił to posadą. W play-off role się odwróciły: Cavaliers grali efektownie i skutecznie, w drodze do finału Wschodu nie ponieśli ani jednej porażki, natomiast Warriors okazali się tylko ludźmi i zaczęli przegrywać, a nawet byli o krok od wyrzucenia z gry. W finale Zachodu przegrywali już 1:3, ale wyratowali się z opresji. „Nigdy nie lekceważ serca mistrza" – jak mawiał znakomity trener Rudy Tomjanovich.

Drużyna Warriors rozgrywa swoje mecze w Oakland, ale od dłuższego czasu planowana jest przeprowadzka klubu do San Francisco. Właściwie to będzie powrót, drużyna grała tam już w latach 1962–1971, a powstała w Filadelfii. Zmiany siedziby organizacji sportowych nie są w Ameryce niczym nadzwyczajnym, drużyny grają tam, gdzie im się to bardziej opłaca. San Francisco jest z tego punktu widzenia bardziej atrakcyjne niż Oakland, ale przeprowadzka ciągle się opóźnia. Najpierw mówiono o 2017 roku, teraz o 2019. W San Francisco powstaje nowoczesna hala, w dodatku przepięknie usytuowana. W klubie już liczą przyszłe zyski.

Jaki był ten sezon NBA? Wyjątkowy przede wszystkim dlatego, że swoją wspaniałą koszykarską przygodę zakończył Kobe Bryant. W pewnym momencie sezon zamienił się w jego pożegnalne tournée. Kiedy gwiazdor Lakers ogłosił, że to będzie jego ostatni sezon, zaczęła się gorączka. W każdym mieście, w którym grał, pojawiały się tłumy, wszyscy chcieli zobaczyć jego ostatni mecz. Kobe był wybitnym graczem, chociaż nie przez wszystkich kochanym. W pożegnalnej reklamie przygotowanej dla niego przez Nike koszykarz dyryguje chórem nienawistników. Nigdy nie brakowało mu pewności siebie, którą wielu brało za arogancję, ale nie sposób kwestionować jego umiejętności. W ostatnim meczu w karierze rzucił 60 punktów i to nie była ustawka, emocje były prawdziwe, kibice w hali oglądali je na stojąco.

Ciężko po tylu latach wyobrazić sobie Lakers bez Bryanta, ale paradoksalnie to dla nich wielka szansa. Wykończony kontuzjami Bryant tak naprawdę niewiele już dawał drużynie, ostatni występ był fenomenalny, ale wyjątkowy, za to gwiazdor blokował budżet klubu – jego kontrakt opiewał na 25 milionów dolarów. Teraz Lakers mają sporo pieniędzy na zatrudnienie nowej gwiazdy – najczęściej wymienia się tu Paula George'a z Indiany. Nowym trenerem drużyny będzie Luke Walton, dotychczasowy asystent w sztabie trenerskim Warriors. To młody trener, ale wszyscy zgadzają się, że rokujący duże nadzieje. Jest szansa, że Jack Nicholson, kiedyś stały bywalec, znowu usiądzie w pierwszym rzędzie na meczach Lakers.

Dosyć bylejakości mają także w Nowym Jorku. To kolejny sezon, w którym Knicks nie zdołali awansować do play-off. Ale wiatr zmian zaczął wiać już w trakcie sezonu, w klubie pojawił się wielki Łotysz Kristaps Porzingis, który został bohaterem Nowego Jorku i bohaterem narodowym Łotwy. Prezydent klubu Phil Jackson, były trener i mentor Michaela Jordana, chce, by Nowy Jork wrócił do wielkiej gry i wygląda na to, że jest na dobrej drodze.

Jordan górą

Bo i Lakers, i Knicks to kluby legendy: pierwsi stworzyli Showtime, ofensywny, porywający styl gry w latach 80. minionego wieku. Kareem Abdul-Jabbar i Magic Johnson to legendy tamtych czasów. Dni chwały wróciły za sprawą Bryanta i Shaquille'a O'Neala już w nowym stuleciu. Knicks rządzili w lidze w latach 70., ich słynna hala – Madison Square Garden – była areną największych koszykarskich spektakli. Dziś Knicks rzadko nawiązują równorzędną walkę z rywalami.

Słaby sezon mają za sobą Chicago Bulls. To niespodzianka, bo Bulls mieli solidny zespół i liczyli na dużo więcej. Była drużyna Michaela Jordana nie znalazła się w play-off i prawdopodobnie czeka ją spora przebudowa. W play-off zameldowała się za to obecna drużyna Jordana – emerytowany koszykarz jest teraz współwłaścicielem Charlotte Hornets. Przez parę lat żartowano sobie z nieudolności Jordana w tej roli, teraz wreszcie jego jest na wierzchu. Jordan ma się świetnie – nie gra od lat, a ciągle zarabia wielkie pieniądze. Ostatnio rozpoczął współpracę z brazylijskim piłkarzem Neymarem – jej owocem są nowe modele sportowych butów. Na pewno obu panom to się opłaci.

To nie był dobry sezon Washington Wizards, czyli klubu Marcina Gortata. Trapiony kontuzjami stołeczny zespół nie awansował do play-off, a przecież prognozowano, że może nawet znajdzie się w finale Wschodu. Zapowiadał to zresztą sam Gortat. Akurat o Polaku nie można powiedzieć, że bardzo zawiódł. Dobre i to. W Waszyngtonie jest już nowy trener, być może pojawi się jeszcze zawodnik ze znanym nazwiskiem. Najlepiej gdyby to był Kevin Durant, jedna z największych gwiazd ligi.

NBA to kura znosząca złote jaja, kolejny rok to kolejne rekordowe dochody, a w przyszłym roku pewnie będzie jeszcze lepiej. Budżety klubów mają wzrosnąć o 22 miliony dolarów. Od sezonu 2017/2018 na koszulkach zawodników po raz pierwszy w historii pojawią się reklamy. Podobno niewielkich rozmiarów, ale to i tak rewolucja. Zastrzyk gotówki z tego tytułu ma wynieść ponad 100 milionów dolarów rocznie. W roli producenta koszulek Adidasa zastąpi Nike. Firma będzie mogła umieścić swoje logo na koszulkach – to też nowość, do tej pory NBA pilnowała, by logo znajdowało się tylko na koszulkach treningowych. Ale jak tu się powstrzymać, skoro potentat w branży strojów sportowych za ośmioletnią umowę zaproponował blisko miliard dolarów?

[email protected]

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie