Jedno z głównych miejsc w panteonie motoryzacyjnych sław zajmuje Ford Mustang. Opisywałem co prawda ten model przed rokiem, ale wówczas była to wersja Shelby GT500 w nadwoziu coupe. Dziś, zachwycony odszukaniem rzadkiego kabrioletu – GTA, postanowiłem do tego modelu wrócić.
Gdy w 1964 roku Ford wprowadzał na rynek swojego Mustanga, zakładał, że na nowy model rocznie znajdzie się około 100 tys. klientów. Tymczasem już pierwszego roku produkcji sprzedano prawie 320 tys. Mustangów. To była bardzo udana kontrofensywa dla europejskich wozów typu GT, dziś uważa się, że kultowy Ford zapoczątkował nowy segment samochodów, nazwany pony cars (w odróżnieniu od masywniejszych, większych muscle cars). Nazwa co najmniej zaskakująca, wszak „pony" to po prostu „kucyk". Mustang stał się ucieleśnieniem wolności, nawiązywał nazwą do amerykańskich korzeni, był szybki, stosunkowo niedrogi i piękny, krótko mówiąc – skazany na sukces. Milionowy egzemplarz zjechał z taśmy produkcyjnej niespełna dwa lata po premierze.
Kultową pozycję zawdzięcza po części popkulturze, ponieważ wiele razy pojawiał się na ekranie, m.in. w słynnym „Bullicie", jednej z części Jamesa Bonda, trafił nawet do gry komputerowej „Need For Speed". Model doczekał się jak dotąd sześciu generacji i miał wiele wersji – oferowany był jako 2-drzwiowe coupe, 2-drzwiowy hatchback i 2-drzwiowy fastback.
Szczególne miejsce zajmuje Mustang GTA, ponieważ te trzy magiczne litery pojawiły się w jego historii tylko raz, właśnie w 1967 r. To sposób, w jaki Ford oznaczył bogato wyposażoną wersję GT po uzupełnieniu jej o automatyczną skrzynię biegów.
Wóz czekający w Radomiu jest pieczołowicie odrestaurowany. Wyposażony w silnik 4,7 litra o mocy 271 KM, automatyczną skrzynię biegów, wzmocnione zawieszenie, tarczowe hamulce i poczwórny wydech dostarczy masę frajdy. Dach otwierany jest hydraulicznie, a fabryczna klimatyzacja sprawi, że można się tym autem cieszyć cały rok. Warunek jest jeden – wolne 169 tys. zł.