Giełdy znów pod presją polityki

Po raz drugi w tym roku sytuację na świecie zdominowały wydarzenia polityczne. Inwestorzy nie będą wolni od ich wpływu także w 2017 r., w którym odbędą się wybory w Niemczech i we Francji.

Aktualizacja: 06.02.2017 14:08 Publikacja: 06.11.2016 19:39

W sytuacji wygranej Hillary Clinton, ewentualna euforia prawdopodobnie nie byłaby ani zbyt imponując

W sytuacji wygranej Hillary Clinton, ewentualna euforia prawdopodobnie nie byłaby ani zbyt imponująca, ani długotrwała.

Foto: Archiwum

Roman Przasnyski, główny analityk Gerda Broker

Choć inwestorzy niemal powszechnie przyjmują, że wygrana Hillary Clinton będzie wydarzeniem korzystnym dla sytuacji na rynkach finansowych, a po zwycięstwie Donalda Trumpa czeka nas katastrofa, wielu znawców polityki i ekspertów od gospodarki twierdzi, że sprawa nie jest taka prosta i w rzeczywistości mamy do czynienia z wyborem między mniejszym a większym złem.

Między Clinton a Trumpem

Nie wdając się we wszechstronne analizy konsekwencji politycznych i makroekonomicznych, na które przyjdzie czas, gdy będzie już jasne, kto będzie rządził Ameryką, wypada skoncentrować się na obserwacji wydarzeń rynkowych. Wynika z niej, że rzeczywiście scenariuszem optymalnym, przynajmniej w krótkim horyzoncie, byłby wybór Hillary Clinton. Dopóki sondaże wskazywały na jej przewagę, na rynkach panował względny spokój. Gdy siły kandydatów zaczęły się wyrównywać, a część badań sygnalizowała nawet przechylanie się szali na korzyść Donalda Trumpa, pojawił się niepokój. W grę wchodzą zarówno obawy przed konsekwencjami realizacji kontrowersyjnych pomysłów kandydata republikanów, jak i „zwykła" niepewność, która jest stanem wyjątkowo nielubianym przez inwestorów.

Mimo wszystko na razie trudno mówić o wielkim szoku na rynkach finansowych, licząc od pierwszego dnia listopada, gdy po informacji o wznowieniu przez FBI śledztwa w sprawie korespondencji prowadzonej za pośrednictwem prywatnych serwerów Hillary Clinton, miał miejsce zasadniczy zwrot w sondażach. Na przestrzeni trzech sesji (do czwartku) indeksy giełdy we Frankfurcie i Paryżu poszły w dół po około 3 proc., zbliżając się jednocześnie do poziomów, których przełamanie byłoby sygnałem poważniejszych kłopotów. MSCI Emerging Markets stracił w tym czasie nieco ponad 2 proc., kontynuując rozpoczętą pod koniec października spadkową korektę, ale bez oznak zwiększonej nerwowości. S&P500 zniżkował o 1,7 proc., a Dow Jones o 1,1 proc., a więc stosunkowo niewiele. Jednak oba indeksy znalazły się poniżej ważnych poziomów wsparcia, a S&P500 zaliczył serię ośmiu kolejnych spadkowych sesji, kojarzącą się z okresami najpoważniejszych kryzysowych sytuacji. Fakt, że nie mamy do czynienia z panicznymi reakcjami, nie powinien jednak usypiać czujności. Podobnie jak to było w przypadku referendum w Wielkiej Brytanii, możemy bowiem być świadkami wstrząsu, gdyby zwycięzcą okazał się Donald Trump. W sytuacji wygranej Hillary Clinton, ewentualna euforia prawdopodobnie nie byłaby ani zbyt imponująca, ani długotrwała. Tym bardziej że należy się liczyć z perturbacjami powyborczymi, na przykład kwestionowaniem niekorzystnego dla Donalda Trumpa wyniku, czy komplikacjami wynikającymi z ewentualnych zarzutów FBI wobec Hillary Clinton, postawionych już po głosowaniu. Nerwowość może więc utrzymywać się jeszcze przez kilka tygodni po ogłoszeniu wyniku wyborów. Trzeba przy tym pamiętać o specyfice amerykańskiego systemu wyborczego. 8 listopada wyłonieni zostaną elektorzy, którzy formalnie wybiorą prezydenta w grudniu. 9 listopada będziemy więc wiedzieli z mniejszym lub większym przybliżeniem, kto nim zostanie, ale na postawienie „kropki nad i" trzeba będzie poczekać. Nie mniej istotny niż werdykt w sprawie prezydenta, będzie też układ się w amerykańskim Senacie i Izbie Reprezentantów, składających się na Kongres, od którego zależy zgoda na ważniejsze decyzje podejmowane przez prezydenta.

Surowce znów w niełasce

Na giełdach towarowych w ostatnich dniach niemal niepodzielnie panowały niedźwiedzie i to mimo osłabienia dolara. Wyjątek stanowiły metale szlachetne, które uznawane są za bezpieczne schronienie, oraz miedź. Notowania złota już w minioną środę atakowały z impetem poziom 1300 dolarów za uncję, choć utrzymać się nad nim udało dopiero dzień później. Złoto powszechnie uważane jest za najbardziej skuteczne remedium na wypadek wygranej Donalda Trumpa, ale nie brakuje też analityków, którzy wróżą wzrost jego ceny także w sytuacji zwycięstwa Hillary Clinton. Taka jednomyślność powinna skłaniać do ostrożności w podejmowaniu decyzji o zakupie sztabek, jednak na korzyść kruszcu przemawiają nie tylko argumenty związane z niepewnością i obawami o wynik i konsekwencje wyborów w Stanach Zjednoczonych. Głównym z nich jest coraz bardziej widoczna perspektywa powrotu inflacji. Co prawda poza Wielką Brytanią i USA skala wzrostu wskaźników cen jest na razie wciąż symboliczna, ale inflacji nigdy bagatelizować nie należy, bo potrafi robić niespodzianki. Prawdopodobnie to właśnie ten czynnik stoi za zwyżką notowań złota, która się zaczęła, zanim „widmo Trumpa" stało się bardziej realne. Jednocześnie złoto „wie", że mizerna kondycja światowej gospodarki nie pozwoli bankom centralnym na bardziej zdecydowane zaostrzenie polityki pieniężnej, mające powstrzymać inflację. Zresztą do osiągnięcia założonych przez nie celów inflacyjnych jeszcze daleko, więc tym bardziej nie mają powodów, by spieszyć się z podwyżkami stóp. Na razie usilnie starają się podbić dynamikę wzrostu cen.

Przy wspomnianej słabości globalnej gospodarki i nieskuteczności działań banków centralnych, inflację może pobudzić wzrost notowań ropy naftowej. Te zaś ostatnio nie tylko nie mają ochoty rosnąć, ale konsekwentnie pogłębiają rozpoczętą w połowie października tendencję spadkową. W miniony czwartek baryłkę WTI można było kupić już za mniej niż 45 dolarów. Wszystko z powodu topniejącej w oczach wiary w porozumienie kluczowych producentów, dotyczące ograniczenia wydobycia. Co ciekawe, inwestorzy działający na tym rynku wydają się wcale nie dyskontować zwycięstwa Donalda Trumpa, w przypadku którego gwałtowny skok notowań ropy jest według powszechnej opinii przesądzony. W każdym razie niedźwiedziom w ciągu zaledwie dwóch tygodni udało się przecenić ropę o ponad 13 proc. Latem zajęło im to ponad miesiąc. Dalsze losy surowca w rękach amerykańskich wyborców i przedstawicieli OPEC.

Coraz bardziej zagadkowo wygląda konsekwentny wzrost notowań miedzi. Ceny metalu zbliżają się do 4900 dolarów za tonę. Kontrakty terminowe od drugiej dekady października zyskały już 7 proc. i zbliżyły się do lipcowego lokalnego szczytu. Tuż powyżej niego czekają maksima z marca i kwietnia. Biorąc pod uwagę rachityczną dynamikę globalnej gospodarki, powodów miedzianej „hossy" najpewniej należałoby szukać w Chinach.

Warszawskie byki zmuszone do odwrotu

Korzystny dla posiadaczy akcji rozwój sytuacji na naszym parkiecie został nieoczekiwanie zakłócony, tym razem wskutek oddziaływania czynników zewnętrznych. Stało się to w momencie, w którym się wydało, że główny indeks przystępuje do odrabiania dystansu wobec otoczenia, od którego w poprzednich miesiącach zanadto odstawał. Śmiały atak WIG20 na poziom 1800 punktów z końca października, miał szansę w istotny sposób poprawić obraz rynku i nastroje inwestorów. W najbliższych dniach okaże się, czy ostatecznie będziemy mówić o pozytywnych sygnałach, jakie wskutek tego ruchu zostały wygenerowane, wyłącznie w czasie przeszłym, czy też wkrótce możliwa stanie się kontynuacja wzrostowego scenariusza. Zależy to oczywiście od tego, kto zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych i jak na to zareagują rynki finansowe. Waga tego wydarzenia jest tak duża, że trudno sobie wyobrazić, by nasi inwestorzy pozostali względem niego obojętni, a indeksy wykazały się niezależnością. Niepewność i obawy uderzyły z jednakową siłą zarówno w blue chips, jak i w segment małych i średnich firm. Można jednak powiedzieć, że choć skala spadku była wszędzie podobna, to nieco więcej strachu o najbliższą przyszłość można mieć w odniesieniu do mWIG40 i sWIG80. Zagrożone poziomy (odpowiednio 4000 i 14 tys. punktów) mają w ich przypadku znaczenie nie tylko psychologiczne. Ich przełamanie może skutkować poważniejszymi konsekwencjami, choć z fundamentalnego punktu widzenia większość małych i średnich firm nie powinna ucierpieć, nawet gdyby Donald Trump w przypadku swego zwycięstwa oddzielił murem USA i Meksyk, jak to wielokrotnie zapowiadał. Widać jednak, że akcje nawet najbardziej solidnych spółek mocno traciły na wartości, więc stawianie jakichkolwiek prognoz może okazać się zawodne. Można jedynie mieć nadzieję, że najgorszy scenariusz nie zostanie zrealizowany.

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie