Indeks WIG-Ukraine zyskał od początku roku już ponad 20 proc., więcej niż WIG, który wzrósł w tym czasie o 14 proc. Indeks ukraińskich spółek notowanych na warszawskiej giełdzie przez ostatnie 12 miesięcy wzrósł o 53 proc. i znalazł się najwyżej od wiosny 2013 r., czyli na poziomie sprzed rewolucji na kijowskim Majdanie, upadku Janukowycza i wojny z Rosją. Dobrze sobie znów radzi również kijowski indeks Ukrainian Equities. Od początku 2017 r. wzrósł o 17 proc., a przez ostatnie 12 miesięcy o ponad 60 proc. Ukraińska giełda spisuje się więc wyraźnie lepiej od rosyjskiej. Wszak moskiewski indeks Micex spadł od początku roku o ponad 8 proc., a przez 12 miesięcy wzrósł tylko o około 9 proc.
Hossa trwa w Kijowie mimo tego, że kraj wciąż jest pogrążony w wojnie i kryzysie gospodarczym (z którego jednak zaczyna wychodzić) a w ostatnich tygodniach Ukraina pojawiała się w medialnych doniesieniach głównie w kontekście groźby kryzysu energetycznego i blokady na węgiel z Donbasu.
Dziwna wojna
Na początku marca ukraiński rząd zdecydował o zablokowaniu handlu z częścią Donbasu okupowaną przez prorosyjskich separatystów. Ugiął się w ten sposób pod presją frontowych weteranów i działaczy nacjonalistycznej opozycji, którzy na przełomie roku zaczęli blokować trasy kolejowe, którymi donbaski węgiel trafiał do ukraińskich elektrowni. Rozpoczęta przez weteranów blokada miała zastopować „krwawy handel" z wrogiem. Dotychczas, przez cały konflikt – nawet w trakcie najbardziej zaciekłych walk – samozwańcze republiki w Doniecku i Ługańsku uzyskiwały sporą część swoich przychodów budżetowych ze sprzedaży węgla Ukrainie. Mogły dzięki temu wypłacać pensje i świadczenia. Węgiel ten trafiał głównie do zakładów oligarchy Rinata Achmetowa, który był wcześniej znany jako nieformalny „król Donbasu". Achmetow był podejrzewany o finansowanie separatystów, a oni w zamian za to nie ruszali jego aktywów w Doniecku i Ługańsku. Gdy jednak węglowa blokada zorganizowana przez ukraińskich weteranów się przedłużała, separatystyczne państewka zdecydowały o nacjonalizacji jego majątku. To skłoniło kijowski rząd do wprowadzenia formalnej blokady.
Separatyści odgrażają się, że sprzedadzą swój węgiel Rosji (która ma jednak u siebie tańszy surowiec), a w ukraińskich elektrowniach w ciągu kilku tygodni (według części zapowiedzi – wraz z końcem marca) mogą skończyć się zapasy węgla. Nie za bardzo wiadomo, skąd wziąć nowy surowiec, a premier Wołodymyr Hrojsman straszy, że przemysł może stracić na kryzysie energetycznym 3,5 mld USD.
W całej sytuacji najbardziej zadziwia to, że obie walczące strony tak długo handlowały ze sobą surowcami strategicznymi, a Unia Europejska i Międzynarodowy Fundusz Walutowy naciskały na ukraiński rząd, by ten krwawy handel trwał bez zakłóceń. Być może sprawa skończy się na tym, że Ukraina zakupi węgiel z Rosji, co nie będzie jednak przeszkadzało Moskwie narzekać na „kijowską juntę", a Kijowowi na „rosyjską agresję". Co prawda ukraińska gospodarka zdołała się już uniezależnić od rosyjskiego gazu, ale wiele więzi ekonomicznych mimo wojny wciąż pozostało.