– Czułem się, jakbym w każdym meczu grał razem ze swoimi piłkarzami – Conte opisuje podróż Chelsea na szczyt Premier League. Choć bardzo szybko zaaklimatyzował się w Londynie, z angielskim flegmatyzmem nie ma nic wspólnego. Dowodów nie trzeba szukać daleko.
Wystarczy przypomnieć, co wyprawiał podczas wygranego przez reprezentację Włoch spotkania 1/8 finału Euro 2016. Po bramce Graziano Pelle, która dobiła Hiszpanów, wyrwał się z objęć swoich współpracowników i ze szczęścia wskoczył na ławkę rezerwowych.
Ten gorący temperament i bezkompromisowość sprawiają, że zawsze mówi, co leży mu na sercu. Gdy trzy lata temu Juventus został wyeliminowany przez Benficę w półfinale Ligi Europejskiej, w ostrych słowach skrytykował władze Starej Damy za politykę transferową. Po porażce Włochów z Niemcami w serii rzutów karnych na Euro 2016 narzekał na brak wsparcia ze strony klubów.
W Anglii na razie unika mocnych tyrad, choć powodów do narzekania pewnie by się trochę znalazło (na przykład nieudane zimowe łowy na środkowego napastnika). Każdą swoją pracę traktuje bardzo poważnie. Jeszcze zanim objął posadę na Stamford Bridge, latał regularnie do Londynu, by z bliska przyjrzeć się angielskiemu futbolowi, poznać zawodników, przedstawić im swój pomysł na grę, powiedzieć, czego od nich oczekuje.
Przychodził w momencie niezwykle trudnym, po najgorszym sezonie Chelsea za czasów Romana Abramowicza. Nie licząc N'Golo Kantego, Michy'ego Batshuayia oraz kupionych tuż przed zamknięciem okna transferowego Davida Luiza i Marcosa Alonso dostał piłkarzy w spadku po poprzednikach i umiał przywrócić im wiarę, że mogą znów dokonywać rzeczy wielkich.