W 2017 roku w Nowym Jorku pula wzrasta o 10 procent, co oznacza aż 46,3 mln dolarów na wypłaty dla uczestników. Rekordowa będzie także wypłata dla zwycięzców: po 3,5 mln dolarów. Amerykanie już kilka lat temu podali, że w 2018 roku pragną dotrzeć do granicy 50 mln dolarów i zachować pozycję zdecydowanego lidera w tym nieoficjalnym wyścigu na premie.
Kto chciałby sprowadzić te zawody do wspólnej waluty, np. dolara amerykańskiego, może dostrzec wahania związane ze zmiennością przeliczników, ale wedle kursów z ostatnich dni maja można podać: w 2017 roku prowadzi US Open – 46,3 mln dol., przed Roland Garros – 40,47 mln, Australian Open – 37,51 mln, i Wimbledonem – 36,46 mln dol. Na wynik Londynu, czyli spadek z drugiego na czwarte miejsce, miał wpływ słaby kurs funta, inaczej mówiąc – to jeszcze jeden efekt ogłoszenia Brexitu.
Można też porównać przeliczone wedle obecnych kursów nagrody dla mistrzów: najbliżej efektownej nowojorskiej granicy (3,5 mln dol.) są premie w Melbourne – 2,76 mln, potem w Londynie – 2,60 mln, i Paryżu – 2,36 mln. Wniosek: Amerykanie płacą największym gwiazdom najlepiej, ale nawet jeśli pozostała trójka trochę zostaje w tyle, to wymienione kwoty i tak pokazują wyjątkową zamożność profesjonalnego tenisa.
W Paryżu, gdzie już w niedzielę zaplanowano wielkoszlemowe mecze pierwszej rundy, też widać bogactwo, choć francuski turniej o Puchar Muszkieterów (dla mężczyzn) i Puchar Suzanne Lenglen (dla pań) ma od pewnego czasu problemy, by gonić liderów. To jednak francuska federacja posłuchała z uwagą głosów tenisistów i wymyśliła kilka lat temu program stopniowego (względnego) zmniejszania różnic w wypłatach dla mistrzów i tych, którzy odpadają w początkowych rundach. Dziś ten pomysł wdrażają też inni.
Powód był znany: coraz mniejsza grupa tenisistek i tenisistów, zwłaszcza młodych, dopiero przechodzących do rywalizacji w cyklach WTA i ATP, była w stanie wytrzymać koszty przygotowań, kupna sprzętu, opłacenia trenera i fizjoterapeuty, podróży i zakwaterowania. Premie w szeregowych turniejach dla tych nieco słabszych, niemieszczących się w pierwszej setce rankingów światowych, nie równoważyły koniecznych wydatków. Wielki Szlem, w którym pierwsza runda oznacza start po 128 zawodniczek i zawodników, dawał szansę tym potencjalnie słabszym, ale tylko wtedy, gdy nie przegrywali od razu. Znaczące powiększenie puli nagród dla odpadających w pierwszej i drugiej rundzie oznacza, że po starcie w turnieju w Melbourne, Paryżu, Londynie i Nowym Jorku nawet pechowcy są w stanie podtrzymać karierę – przynajmniej do czasu kolejnego turnieju Wielkiego Szlema.
Jeśli zatem ogólna pula nagród wzrosła w Paryżu z 32 mln euro (2016 r.) do 36 mln euro obecnie, to procentowo mistrzowie zyskali najmniej (ok. 5 proc.), nawet jeśli w kwotach bezwzględnych są, jak zawsze, pierwsi. Premie przeznaczone tylko dla singlistów wyniosą w Paryżu 23 mln euro (było 21,5 mln), oczywiście dzielone równo – po 11,5 mln euro dla pań i panów. Równouprawnienie finansowe w Wielkim Szlemie zaczęło się w 1973 roku w US Open, pełna równość nastąpiła w 2007 roku, gdy zniknął opór ostatniego bastionu różnicującego płace – Wimbledonu.