To miało być oszałamiające zwycięstwo premier Theresy May i jej Partii Konserwatywnej. W dniu ogłoszenia przedterminowych wyborów parlamentarnych sondaże dawały konserwatystom przewagę nad Partią Pracy przekraczającą 20 pkt proc. Ostatnie sondaże wskazują, że przewaga zmalała do zaledwie 3 pkt proc.
Premier May liczyła, że wybory przyniosą jej stronnictwu silną przewagę w parlamencie i mocny mandat do negocjacji w sprawie Brexitu. Teraz wygląda na to, że mandaty zdobędzie mniej konserwatystów niż w poprzednich wyborach. Układ sił w Izbie Gmin będzie dość niestabilny, a mandat premier May osłabiony – o ile oczywiście obecna szefowa rządu utrzyma się na stanowisku. Nie można bowiem wykluczyć, że Partii Pracy uda się stworzyć koalicję rządzącą z Liberalnymi Demokratami i Szkocką Partią Narodową. Wówczas premierem zostałby pewnie Jeremy Corbyn, przywódca Partii Pracy, który dotychczas był pod ostrzałem sporej części brytyjskich mediów za swoje radykalne, „trzymane w formalinie przez 30 lat" lewicowe poglądy.
W stronę wielkiej niepewności
Zwycięstwo Partii Konserwatywnej oznaczałoby z pewnością kontynuację dotychczasowego kursu w brytyjskiej polityce gospodarczej, a także twarde negocjacje w sprawie Brexitu. Konserwatywny rząd dążyłby przy tym do silniejszego otwarcia handlowego i finansowego na rynki pozaeuropejskie. W programie wyborczym konserwatystów nie znalazły się żadne „fajerwerki". Zawiera głównie obietnice, że podatki nie będą podwyższane, a standardy opieki zdrowotnej się poprawią.
Partia zaliczyła sporą wpadkę ze swoimi propozycjami dotyczącymi finansowania opieki nad osobami starszymi – chciała im ulżyć, ale się okazało, że jej pomysły byłyby niekorzystne dla dzieci, wnuków i małżonków schorowanych staruszków. Niefortunny punkt programu, nazwany „podatkiem od demencji", kosztował konserwatystów nieco poparcia, ale ogólnie można by się spodziewać, że polityka ich rządu utworzonego po wyborach byłaby dość przewidywalna.
Tego samego nie można powiedzieć o Corbynie i Partii Pracy. Jej program wyborczy przewiduje m.in. podwyżki podatków dla lepiej zarabiających oraz dla spółek (CIT ma wzrosnąć z 19 proc. do 26 proc.), które sfinansowałyby wzrost świadczeń socjalnych. Ponadto znalazły się w nim obietnice nacjonalizacji przedsiębiorstw zajmujących się dystrybucją energii oraz przewozami kolejowymi, wydania 250 mld funtów na infrastrukturę przez dziesięć lat, wprowadzenia ograniczeń dla zarobków prezesów spółek, a także ustanowienia czterech nowych dni wolnych mających upamiętnić... świętych (co jest niecodziennym postulatem jak na zachodnią lewicę). Ile jednak z tego programu realnie dałoby się wdrożyć w życie? Na ile pozwoliliby ewentualni koalicjanci?