Jednym z najciekawszych zjawisk tego roku na światowych rynkach jest całkowite rozregulowanie się więzi, która historycznie zwykle łączyła ceny surowców i notowania akcji na rynkach wschodzących. Od lat było tak, że obie te klasy aktywów podążały praktycznie w tym samym kierunku (różniła się właściwie jedynie siła ruchów). A teraz? Surowcowy indeks CRB od początku roku osuwa się ku wieloletniemu dołkowi z początku 2016 roku (głównie na skutek korygowania się cen ropy naftowej, ale też słabości niektórych surowców rolnych). Gdyby historyczna korelacja była zachowana, to dokładnie to samo powinno się dziać z indeksem emerging markets (EM). Ale na szczęście dla posiadaczy akcji tym razem jest inaczej. Wręcz przeciwnie, indeks MSCI EM wspiął się na poziomy najwyższe od kilku lat, zupełnie ignorując surowcową słabość. Historyczna korelacja legła w gruzach. Jak mawiał pewien trader: „korelacje działają, dopóki... nie przestają działać".
Zmiany na rynkach wschodzących
Spróbujmy zgłębić ten temat. Dlaczego tradycyjna więź przestała obowiązywać? A może jest to tylko chwilowa anomalia?
Wśród analityków powstało już kilka teorii na ten temat. Jednym z najpoważniejszych argumentów jest fakt, że oblicze rynków wschodzących bardzo się przez lata zmieniło. Niegdyś dominowały tu typowo surowcowe, wydobywcze lub przetwórcze molochy. Podział był prosty: rynki rozwinięte to wysokie technologie, a emerging markets to dostarczyciele surowców lub co najwyżej półproduktów. Przegląd struktury sektorowej indeksu EM pokazuje jednak, że to raczej stereotypowe myślenie. Spółki z branży surowcowej oraz paliwowej mają zaledwie 14-proc. udział w indeksie. Króluje zaś sektor finansowy (24 proc.) oraz – uwaga, niespodzianka – szeroko rozumiane technologie informatyczne (26 proc.). Wystarczy też spojrzeć na pierwszą dziesiątkę spółek z największymi wagami. Wśród nich jest aż sześć zakwalifikowanych do sektora IT i ani jednej z typowo surowcowych branż (!). Czołówka indeksu MSCI EM zaczyna więc bardziej przypominać amerykański technologiczny Nasdaq niż tradycyjny zestaw spółek starej ekonomii.
To z pewnością mocny argument za tym, by odzwyczajać się do klasycznego postrzegania emerging markets jako ekspozycji na rynki surowców. Owszem, część krajów z tej grupy faktycznie jest mocno uzależniona od surowców, takich jak ropa naftowa (najlepszy przykład: Rosja), ale wygląda na to, że to raczej wyjątki niż norma.