Gdzie ulokować oszczędności, aby nie traciły na wartości? Na pewno nie w banku, bo przy obecnym oprocentowaniu lokat szkoda fatygi. Obligacje skarbowe także nie zachwycają rentownością. Akcje, owszem, niekiedy pozwalają dobrze zarobić, ale to ryzykowna inwestycja. Co zostaje? Nieruchomości! Na mieszkaniu nie da się stracić. Będzie generowało przychody z najmu, a nawet jeśli nie zyska na wartości, to na pewno nie potanieje. W końcu pula atrakcyjnych gruntów budowlanych jest ograniczona. Poza tym nieruchomość, nomen omen, jest trwała, namacalna, ma realną wartość użytkową.
Takie rozumowanie, powszechne wśród nabywców mieszkań na całym świecie, to jedno z najważniejszych źródeł podatności tego rynku na bańki spekulacyjne. Szczególnie że – jak zauważył w książce „Between Debt and the Devil" Adair Turner, były szef brytyjskiego nadzoru finansowego – nie jest ono obce także bankom. Z ich perspektywy kredyty hipoteczne są bezpieczne, bo jeśli pożyczkobiorca straci wypłacalność, zostawi nieruchomość na sprzedaż. Stąd dominacja kredytów mieszkaniowych w strukturze należności banków, choć ich marże są niższe niż innych pożyczek. Na domiar złego wzrost cen mieszkań powoduje, że rośnie wartość zabezpieczeń kredytów na ich zakup, a w efekcie także zdolność kredytowa potencjalnych nabywców i... ceny mieszkań.
Nieruchomościowe problemy
Ostatni kryzys finansowy, w dużej mierze spowodowany tymi mechanizmami, wyczulił banki centralne i innych nadzorców na sytuację na rynku nieruchomości. Problem w tym, że łagodna polityka pieniężna – główne narzędzie walki z tym kryzysem – podgrzewa koniunkturę na tych rynkach. W kwietniu Europejska Rada ds. Ryzyka Systemowego (ESRB) oceniła, że aż w 11 krajach UE – m.in. Szwecji i Wielkiej Brytanii – sytuacja na rynku nieruchomości stwarza zagrożenie dla stabilności makroekonomicznej. Lista państw, w których widać oznaki bańki mieszkaniowej, jest dłuższa, bo nie wszędzie niepohamowany wzrost cen nieruchomości zagraża całej gospodarce. Wiele zależy od struktury finansowania zakupów mieszkań oraz struktury własnościowej rynku. W „sprzyjających" okolicznościach pękająca bańka ogłuszy tylko niektórych inwestorów, ale bankom i firmom budowlanym szkody nie wyrządzi. I tak, ESRB nie wymieniła np. Niemiec, gdzie w największych miastach od 2010 r. ceny mieszkań poszły w górę o co najmniej 60 proc. Nie wspomniała też o Czechach, gdzie mieszkania drożeją szybko od 2013 r. W I kwartale br. ich ceny skoczyły o ponad 12 proc. rok do roku. To jedna z przyczyn tego, że Narodowy Bank Czech w miniony czwartek jako pierwszy bank centralny z Europy Środkowo-Wschodniej rozpoczął zaostrzanie polityki pieniężnej.
W Polsce, na pierwszy rzut oka, niepokojących sygnałów też nie brakuje. Z danych GUS wynika, że w ub.r. oddano do użytku 163,3 tys. mieszkań, minimalnie mniej niż w rekordowym pod tym względem 2008 r. Bieżący rok zapowiada się pod tym względem jeszcze lepiej, bo od stycznia do czerwca deweloperzy oddali 78,3 tys. mieszkań, o ponad 6 proc. więcej niż w tym samym okresie ub.r. To historyczny rekord dla I półrocza. A na tym nie koniec, bo w pierwszych sześciu miesiącach roku deweloperzy rozpoczęli budowę 106 tys. lokali, o 22 proc. więcej niż w analogicznym okresie 2016 r., choć miniony rok był – znów – najlepszy od 2008 r. Jednocześnie liczba mieszkań, na których budowę deweloperzy otrzymali pozwolenia, wzrosła rok do roku o 33 proc., do 130,7 tys. Tak wysoka nie była w pierwszym półroczu jeszcze nigdy.