Wbrew zapewnieniom niektórych rynkowych „guru" z ostatnich miesięcy o tym, że na giełdach rozpoczęła się recesyjna bessa, amerykański indeks S&P 500 ku zaskoczeniu wielu sięgnął po nowy rekord wszech czasów i wspiął się powyżej pułapu 3000 punktów.
Nie będziemy się w tym miejscu zajmować rozważaniami na temat tego, co może się stać na krótką metę. Wystarczy wspomnieć, iż „niedźwiedzie" upierają się, że bessa jest tuż za rogiem, a spodziewana pod koniec lipca pierwsza obniżka stóp procentowych w USA ma na wzór 2007 r. stanowić przysłowiowy pocałunek śmierci. Z kolei optymiści mówią o tym, że ceny akcji wspinają się po „ścianie strachu" (ang. wall of worry), czyli zwyżka wynika z wcześniejszego nadmiernego pesymizmu. Można by wyliczać poważne argumenty za każdym z tych scenariuszy.
Skupmy się w tym miejscu raczej na pewnych długoterminowych obserwacjach i faktach.
Fakt nr 1. Bicie rekordów to norma. A krachy i bessy to... okazje
Jeśli spojrzymy na wykres S&P 500 obejmujący wiele lat, a nawet dekad, to wniosek jest prosty – bicie rekordów nie powinno być szczególnym zaskoczeniem, bo tak właśnie z reguły się dzieje. Długoterminową normą jest wzrost cen akcji, a nie ich spadek. Warto dodać, że standardowa wersja S&P 500 nie uwzględnia dywidend i pokazuje jedynie wzrost cen. Pokazana na wykresie dodatkowo wersja dochodowa (Total Return) jeszcze mocniej uwypukla ten fakt, bo wypłacane i reinwestowane dywidendy to bardzo ważny czynnik przy pomnażaniu kapitału. Podkreślmy więc jeszcze raz – hossa to norma, bessa to coś wyjątkowego, a nie odwrotnie.
Nie oznacza to bynajmniej, że inwestor powinien ignorować bessy i krachy – te przecież po drodze się zdarzają. Kluczowe jest jednak to, jak należy je postrzegać. Można się ich notorycznie bać, ale ten strach może się okazać tak paraliżujący, że uniemożliwi w ogóle rozsądne inwestowanie. Ale można też traktować je w sposób racjonalny – jako świetne okazje do dodawania akcji do portfela (o tym jeszcze w dalszej części). To podejście wychwalane choćby przez Warrena Buffetta.