Zachodnioeuropejski sektor bankowy jeszcze na dobre nie wydobył się z problemów z kryzysu finansowego sprzed dekady (przynajmniej w oczach inwestorów), a już na horyzoncie pojawi się kolejny kryzys. Paradoksalnie jego ofiarami mogą paść banki w największej i najważniejszej gospodarce Starego Kontynentu – w Niemczech.
Rozdrobniony i nieefektywny rynek
Recesja spowodowana koronawirusem może spowodować upadłość dziesiątek banków w Niemczech, nawet jeśli kraj ten przejdzie łagodnie przez kryzys – ostrzega The Halle Institute for Economic Research (IWH). Mechanizm jest prosty – pogorszenie spłat kredytów przez firmy tak mocno uderzy w nadwątlone niemieckie banki, że same zaczną mieć problemy. W pesymistycznym scenariuszu nawet setka banków może upaść. Branża w Niemczech jest mocno rozdrobniona ze względu na dużą liczbę landesbanków (banki spółdzielcze) i sparkassen (kasy spółdzielcze). To odbiłoby się negatywnie na gospodarce tego kraju. – Państwo, co zrozumiałe, zadbało ostatnio o realną gospodarkę, ale nie może przeoczyć zagrożenia czającego się w sektorze finansowym – mówi Reint Gropp, dyrektor IWH.
– Problemem niemieckiego sektora bankowego, ale dotyczy to także banków z innych krajów Europy Zachodniej, są głównie niskie stopy procentowe uderzające w rentowność. Jednak niemieccy kredytodawcy są jeszcze bardziej dotknięci, bo to płynny sektor, jest dużo oszczędności i spore nadwyżki płynności niemieckie banki lokują w pierwszej kolejności w papierach skarbowych swojego kraju. Ich rentowności są jednak najmocniej ujemne, więc wyniki odsetkowe niemieckich banków mocniej niż innych cierpią z powodu niskich stóp. Jednak największym problemem niemieckiego sektora bankowego jest jego struktura – nie ma tam silnych, wysoce rentownych i dużych ogólnokrajowych banków uniwersalnych. W Niemczech brakuje wyrazistego lidera, odnoszącego sukcesy, mogącego wskazać innym bankom sposób działania i zdolnego do konsolidacji rynku. Wprawdzie Deutsche Bank i Commerzbank to duże spółki, ale raczej nie są to organizacje godne naśladowania – ocenia Tomasz Bursa, wiceprezes Opti TFI.
Niemiecki rynek zdominowany jest przez liczne i mniejsze banki lokalne mające mniejszą efektywność. Świadczy o tym wskaźnik C/I (ang. cost to income, koszty w relacji do przychodów), który średnio dla banków znad Renu wynosi aż 75 proc., to więcej niż w bankach włoskich czy hiszpańskich. Dla porównania w Polsce sektor bankowy miał w 2019 r. wskaźnik C/I nieco powyżej 49 proc. (bez podatku bankowego wyniósłby zaledwie około 40 proc.). Co gorsza, dla niemieckich kredytodawców ich C/I nie chce spadać. Małe niemieckie banki mają niewielką tendencję i zdolność do poszukiwania oszczędności: redukcji liczby oddziałów i zatrudnienia, a wskaźniki liczby placówek na obywateli czy pracowników na aktywa są jednymi z najwyższych w Europie. Są też opóźnione pod względem cyfryzacji i wykorzystywania technologii.
– To wszystko przekłada się na niską rentowność. O ile w Polsce w najbliższym czasie średnie ROE sektora wynosić będzie 5–6 proc., to w Niemczech już wcześniej ROE wynosiło 3 proc., a tylko 13 proc. banków miało wskaźnik ten wyższy niż 3 proc. (przed pandemią najlepsze banki uzyskiwały 10–12 proc. ROE – red.). To bardzo słaba dla inwestorów część niemieckiej gospodarki – zaznacza Bursa. Dobitnie świadczy o tym zachowanie indeksu DAX Banks, który przez dziesięć lat stracił aż 73 proc. W tym samym czasie DAX, zrzeszający największe i najbardziej płynne spółki notowane na frankfurckiej giełdzie, zyskał 113 proc. Stoxx Europe 600 Banks, składający się z 40 największych banków Europy (także spoza strefy euro), stracił 55 proc., a odmiana tego indeksu grupująca banki tylko z eurozony, prawie 60 proc. Niewiele niemieckich banków notowanych jest na giełdzie, więc sektor nie odczuwa presji akcjonariuszy na poprawę zysku i rentowności. Tamtejsze małe lokalne banki nie są skupione na tych celach.